Darmowa komunikacja kosztuje krocie, a nikt nie monitoruje efektów
Radni rządzącej większości w mieście nie mają wątpliwości, że wprowadzenie darmowej komunikacji w marcu miało na celu osiągnięcie efektu politycznego. Prezydent się zmienił, ale koszty pozostały.
Poprzedni prezydent, Dariusz Polowy, wprowadził bezpłatną komunikację bez zgody większości radnych, powołując się na rozmowy z mieszkańcami oraz zapis w swojej słynnej "Dziesiątce Polowego". Komunikacja ruszyła 1 marca. Miała nie generować ogromnych kosztów, ponieważ – jak obliczał Polowy – miasto i tak dopłacało do przewozów, a bezpłatne kursy miały spowodować utratę około 66 tys. zł miesięcznych wpływów z biletów.
Jednak coś w tych wyliczeniach zawiodło, ponieważ na ostatniej sesji radni musieli zwiększyć nakłady na bezpłatną komunikację o 1,6 mln zł. Miejska spółka ma roszczenie o rekompensatę z budżetu, więc radnym pozostało jedynie ocenić pomysł Polowego i przygotować się na kolejne dopłaty z już mocno obciążonego budżetu (prezydent Wojciechowicz użył nawet słowa "bankructwo"). Łączny koszt ma oscylować wokół 11 mln zł. Z tą prognozą zgadza się nowy prezes PK, Marek Bugdol.
Krytyki nie ukrywał były prezydent, a dziś przewodniczący Rady Miasta, Mirosław Lenk, wskazując, że do bezpłatnych kursów dopłacają ci, którzy z nich nie korzystają. Decyzja z marca nie była poprzedzona analizami, jak dostosować linie i trasy przejazdów do potrzeb większej liczby potencjalnych pasażerów. Podobno od marca jest ich więcej, ale jak się okazało, nikt tego nie sprawdza. – Mówiliśmy, że nie stać nas na ten prezent – przypomniał Lenk. – Pytałem Marcina Ficę, mówi, że chyba się sprawdza. Podobnie wypowiedział się były prezes Bogdan Gawliczek. Nikt nie sprawdza, czy mieszkańcy korzystają z autobusów – skonstatował Lenk.
– Może parkingi w mieście powinny być droższe? Czy ta darmowa komunikacja naprawdę jest potrzebna? Przecież Racibórz można przejść w godzinę piechotą – proponował Mirosław Lenk.
Komentarze (0)
Dodaj komentarz