Wkręceni w wiatraki próbują się wykręcić – ciąg dalszy sprawy krzanowickiej farmy wiatrowej
Świat wielkich pieniędzy i wielkiej polityki zawitał na raciborski zamek. Wszystko z powodu krzanowickiej farmy wiatrowej. Na zorganizowanym przez radnego Piotra Klimę spotkaniu zjawili się mieszkańcy gminy Krzanowice oraz zaproszeni goście, by omówić dalszy sposób postępowania z planowaną budową elektrowni wiatrowej. Jak się okazało, wiatraki to sprawa polityki na najwyższych europejskich szczeblach.
Spotkanie prowadziła Katarzyna Dutkiewicz, a głos zabrali m.in. poseł do Parlamentu Europejskiego Bolesław Piecha, poseł sejmiku wojewódzkiego Adam Gawęda, radny Michał Woś i goście z sali. Jako pierwszy wystąpił Adam Gawęda, który wyjaśnił, że polska energetyka węgłem stoi – ponad połowa energii pochodzi ze spalania węgla kamiennego, pozostała część – węgla brunatnego. Zgodnie z tzw. mapą drogową (road map) realizowaną w Unii Europejskiej Polska musi wprowadzać odnawialne źródła energii, którymi są m.in. turbiny wiatrowe czy instalacje fotowoltaiczne. Jak wyjaśniał Gawęda, każdy wiatrak musi zostać zbilansowany elektrownią tej samej mocy zasilaną w inny sposób, tak, by w czasie gdy akurat nie wieje, energia mogła w inny sposób zostać wyprodukowana i dostarczona do sieci. W tym celu powinno się wybudować elektrownie na importowany z Rosji gaz lub elektrownie szczytowo-pompowe – to znaczy takie, które w czasie, gdy mamy nadwyżkę energii, pompują wodę do góry, a gdy energii brakuje, spuszczają wodę poprzez turbiny produkując prąd.
Michał Woś przedstawił rzecz z punktu widzenia prawnika. Zauważył, że nikt nie jest przeciwko farmom wiatrowym jako takim, tylko przeciw ich zbyt małej odległości od zabudowań mieszkalnych. Problem w tym, że pierwsze 17 wiatraków ma już pozwolenia na budowę, zatem praktycznie nic już się nie da z tym zrobić. (W tym momencie okazało się, że mieszkańcy mają już prawnika, który widzi możliwości, by wstrzymać budowę.)
Radny Woś przedstawił zagrożenia wg wytycznych biura analiz sejmowych. Wskazano w nich zagrożenia dla środowiska od strony farm wiatrowych, m.in. na etapie ich budowy lub późniejszej likwidacji oraz przede wszystkim zagrożenia na etapie eksploatacji. Pierwszym jest emisja hałasu. Wyraźnie wskazano, że podstawowym sposobem na eliminację hałasu jest odpowiednia odległość instalacji od zabudowań mieszkalnych. Według tych ekspertyz najmniejsza odległość od zabudowań powinna wynosić 2 km.
Clou programu okazało się wystąpienie posła do PE, Bolesława Piechy. Jak zauważył poseł, regulacje europejskie dotyczące elektrowni wiatrowych w Europie są i sensowne, i byle jakie. Wszystko zaczęło się od ideologii globalnego ocieplenia, według której działalność człowieka znacząco wpływa na ocieplenie klimatu Ziemi. Z tym wiąże się ogromny biznes i wielkie pieniądze. Jako że żadna firma nie inwestuje swoich własnych milionów euro w takie instalacje (bo po prostu nie ma takich pieniędzy), okazuje się, że za wszystkim stoją banki, którym zależy, by brać na to kredyty. Ponieważ Unia Europejska daje ogromne dofinansowania do tego typu przedsięwzięć, zatem jest pewne, że pieniądze do banków wrócą, i to z procentami. Warto zatem takie kredyty dawać.
Skoro za inwestycjami idą ogromne pieniądze, inwestorzy chętnie „załatwiają” sobie odpowiednie plany zagospodarowanie przestrzennego – w tym momencie wychodziły różne afery korupcyjne. Tajnie, przez różnego rodzaju obwieszczenia, których nikt nie czyta, załatwia się to, co trzeba, a gminie obiecuje się różnego rodzaju „bakszysz” – odpowiednik świecidełek i koralików wręczanych przez białych ludom pierwotnym.
Jak zauważył Piecha, obecnie nie ma prawodawstwa o farmach wiatrowych, zatem każdy śpieszy się jak może, by przed jakąkolwiek regulacją zdążyć. A warto, bowiem interes się opłaca – unijne dopłaty do instalacji wiatrowych powodują, że to dobry interes. Bez dopłat nie opłacałby się jednak wcale. Dlaczego zatem się tak opłaca? W Parlamencie Europejskim jest 1800 organizacji lobbystycznych. Przede wszystkim „zielonych”. I to one dbają o swoje interesy.
Wśród głosów z sali padła między innymi opinia Józefa Sadowskiego, który stwierdził, że globalne ocieplenie to oszustwo i wielki światowy biznes. – Ktoś z nami w kulki gra – zauważył. - Nie dajmy sobą manipulować, mamy węgiel do produkcji energii. Niemcy go tyle nie mają, to stawiają wiatraki, my nie musimy. Dekarbonizacja to głupota! – nawoływał Sadowski.
Jolanta Otlik, przedstawicielka mieszkańców Wojnowic powiedziała, że zatrudniony przez nich prawnik widzi możliwości prawne, by podważyć decyzję gminy w sprawie różnego rodzaju pozwoleń. W tym momencie poseł Piecha obiecał pomoc – Jeżeli trzeba będzie za pewne ekspertyzy zapłacić, to to załatwię. Poseł europejski ma takie możliwości – obiecał.
Głos zabrała także Rita Serafin, była burmistrz Kuźni Raciborskiej, obecnie sekretarz gminy Krzanowice. Przyjrzała się ona dokumentom poprzednich władz gminy i jak uważa, nie sądzi, by gmina świadomie działała przeciwko mieszkańcom. Sami obecni na sali mieszkańcy mieli wyraźnie odmienne zdanie na ten temat.
Kończąc spotkanie zebrani doszli do następujących wniosków. Po pierwsze, należy się zorganizować. Po drugie, zakłada się, że istnieją pewne przepisy prawne, które być może zostały zignorowane lub potraktowane po macoszemu w trakcie przyznawania odpowiednich decyzji i pozwoleń. Pomoże to w walce z wiatrakami. Po trzecie – mieszkańcy nie są przeciwko wiatrakom, ale przeciw ich zbyt bliskiej lokalizacji.
Głos zabrał jeszcze Bogusław Siwak, raciborski ekolog. Zaproponował on, by zorganizować w gminie referendum na temat, czy w ogóle powinien być realizowany drugi etap budowy. Czy jest bowiem realne, by odsunąć wiatraki na 2 km od zabudowań? Podejście do sprawy, że wiatraki tak, ale dalej, skazane jest zdaniem Siwaka na niepowodzenie.
Radny Piotr Klima kończąc spotkanie zaprosił zainteresowanych na ewentualne następne spotkanie – 17 listopada na 17:00 na Zamek Piastowski w Raciborzu.
Zainteresowanym gmina Krzanowice udostępniła mapkę z zaznaczoną lokalizacją wiatraków.
th
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany