Przepadły najlepsze gołębie

60 proc. gołębi stracili hodowcy z Krzyżanowic podczas feralnego lotu z niemieckiego Schoeningen do Polski. Niektórzy potrzebują 3-4 lat na odbudowanie gołębników. Dodatkowym problemem są łapacze gołębi z Dolnego Śląska, który odsprzedają hodowcom ich ptaki, chwytane w specjalne klatki.
- Ja sam wystawiłem na ten lot 30 gołębi. 14 do tej pory nie wróciło – mówi z żalem prezes krzyżanowickiej sekcji Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych, Erwin Janecki z Bieńkowic. – W tym 7 czołowych lotników. Jeden lotnik, 5-latek, zdobył 46 nagród. Inny, 6-latek, na 14 konkursów zdobył 12 nagród. Zgubiłem też ojca olimpijczyka. To duża strata, nieodwracalna.
1167 gołębi wysłało na ten lot 72 hodowców z podokręgu Pszów, w skład którego wchodzi sekcja Krzyżanowice. Gołębie wypuszczono 27 czerwca o godzinie 6.45 rano. – Z tych 1167 gołębi pierwszego dnia przyleciało zaledwie 23 – kiwa z niedowierzaniem głową prezes Janecki. – Konkurs wyczerpał się 3 dnia. Wtedy do gołębników wróciły zaledwie 292 ptaki, czyli ledwie 25% z tych wysłanych. – Niektórzy hodowcy będą potrzebowali nawet 3-4 lata na odbudowanie gołębnika. Inni, starsi myślą nawet o rezygnacji z hodowli. Trudno się dziwić. Ja sam włożyłem do kabiny na lot z Schoeningen wszystkie gołębie przeznaczone na ten sezon lotowy. Z 42 sztuk 12 jednoroczniaków zostawiłem w domu a resztę posłałem – wylicza Janecki. – Z tego wróciło zalewie 16.
Największe straty podczas feralnego lotu z Niemiec ponieśli hodowcy z Katowic i to oni zdecydowali się złożyć doniesienie do prokuratury. Z ich wyliczeń wynika, że na 70 tys. gołębi nie wróciło ponad 30 tys. Jako winnych wskazują Zarząd Oddziału. Sprawa jest badana pod kątem art. 181 Kodeksu karnego. Chodzi o spowodowanie zniszczenia w świecie zwierzęcym w znacznych rozmiarach. Chorzowska prokuratura nie prowadziła jeszcze podobnego postępowania.
Zdaniem Janeckiego, składanie doniesienia do prokuratury to zbyt drastyczne posunięcie. – Trzeba to było wyjaśnić, ale we własnym gronie – twierdzi Janecki. – Teraz może to wyglądać jak szukanie kozła ofiarnego.
Chociaż hodowca z Bieńkowic zgadza się z tym, że jest co wyjaśniać. – Każda kabina z gołębiami ma swojego konwojenta, odpowiedzialnego za karmienie, pojenie i wypuszczanie ptaków. Pytano go potem, czy wypuszczane gołębie siadały z powrotem na kabinę. Ten konwojent dwa razy powiedział, że nie. Ale my wiemy ze swoich pewnych źródeł, że niektóre gołębie siadały i nie chciały lecieć. To inteligentne ptaki, one czują że to nie są warunki do lotu.
Hodowcom z Polski przemknęła nawet przez głowę myśl, że wypuszczenie ptaków w nie najlepszą pogodę to może była złośliwość kolegów z Niemiec, bo polscy hodowcy osiągają lepsze wyniki w lotach.
- Gołębie ginęły, giną i będą ginąć. Jak się chce zdobywać tytuły, trzeba posyłać ptaki na loty. Na pogodę człowiek nie ma wpływu, ale ma wpływ na to, czy gołębie polecą. Przecież zawsze można je wycofać - mówi anonimowo jeden z hodowców gołębi z Raciborza, który nie posłał na feralny niemiecki lot swoich ptaków. Wszystko dlatego, że Racibórz należy do okręgu Opole Południe, który odwołał ten konkretny lot. W locie brali natomiast udział hodowcy z okręgów Katowice i Śląsk Południe (Sekcja Krzyżanowice należy od oddziału Śląsk Południe).
Prezes Janecki zwraca też uwagę na inne zjawisko. – Wiemy, że na Dolnym Śląsku, w okolicach Wrocławia i Zielonej Góry są łapacze. Mają na domach specjalne klatki, w które łapią nasze ptaki. Niedawno zadzwonił do mnie facet spod Gliwic. Powiedział, że na targu we Wrocławiu kupił 500 gołębi za 120 zł. Powiedział mi, że za 20 zł plus koszty przesyłki odeśle mi gołębia. Moje dane znalazł na obrączce. To teraz proszę sobie policzyć, jak on 500 gołębi po 3 złote za sztukę kupił, a odsyłał za 20, to ile zarobić na samych gołębiach - wylicza Janecki. – A jeszcze gołąb wrócił bez obrączki. Taka obrączka na wtórnym rynku kosztuje z 5 zł.
Zdaniem Janeckiego ten proceder trwa już od lat i nic nie można z tym zrobić. – Jak ktoś chciałby z dobrej woli oddać gołębia, bo mu się gdzieś tam zabłąkał, to może to zrobić bez problemu – twierdzi. – Moje gołębie na obrączkach i na lotkach mają mój numer telefonu.
Hodowcy gołębi nazywają swoje ptaki żołnierzami. Dbają o to, by jak najwięcej wracało. Zimą trzymają je w gołębnikach i dobrze karmią, by nabierały sił przed sezonem lotowym. Słabych nie wypuszczają w trasę. Boli, gdy do gołębnika nie wróci 1 albo 2 ptaki a co dopiero, gdy straci się pół hodowli. Ale gołębie są jak żołnierze. A żołnierze giną.
Jolanta Reisch
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany