Dziwne szmery i zdumiony proboszcz, czyli sprawa podsłuchu w sklepie w Szonowicach. Kobieta chciała coś mieć na byłego męża
Proceder trwał od stycznia 2014 do października 2016 roku. Urządzenie podsłuchowe ukryto w otworze ściany dzielącej biuro sklepu od mieszkania, w którym mieszka skazana 47-letnia Jolanta F.
Sprawa wyszła na jaw w październiku 2016 r. Po jednej stronie Grzegorz F., właściciel sklepu w Szonowicach, po drugiej jego była żona, 47-letnia Jolanta F., skazana niedawno nieprawomocnie w procesie o składanie fałszywych zeznań, w którym zapadł również nieprawomocny wyrok przeciwko Karinie L., sekretarz Urzędu Gminy w Rudniku (piszemy o tym tutaj).
Grzegorz F. dowiedział się od ludzi na wsi, że słyszeli rozmowy z jego sklepu. W postępowaniu zeznał, że o podsłuchu mówiła też Karina L., wspomniana sekretarz w UG Rudnik. Sporo informacji z tego źródła miało być publikowanych na facebook.com na profilu niejakiego Leona N. (konto istnieje do dziś, jest tam m.in. wpis o treści: "ballada o Lucy.... przepraszam "Urszuli Kwiatkowskiej" kierowniczce ze sklepu czyli tzw. "żeny za pultem".). Była żona miała wspomnieć o treści rozmowy swojej byłej teściowej z kierowniczką sklepu, prywatnie konkubiną Grzegorza F. Jej biuro sąsiaduje z mieszkaniem zajmowanym przez Jolantę F. Oba pomieszczania oddziela ścianka działowa i drzwi, które przez lata nikt nie otwierał, bo zgubiono klucz. Zza drzwi od dłuższego czasu dochodziły dziwne szmery.
8 października 2016 r. odgłosy zza drzwi były na tyle głośne, że kierowniczka sklepu powiadomiła Grzegorza F. Ten nie mógł przybyć, ale na miejscu był właściciel budynku, który sforsował drzwi i dotarł do ściany oddzielającej biuro i mieszkanie. Tu znajdował się otwór, a w nim pendrive. Mężczyzna chwycił za urządzenie i poczuł, że ktoś z drugiej strony stara się go wciągnąć do mieszkania. Złapał kombinerki i nie puścił. Wezwano policję. Ta zabezpieczyła pendriva.
Policja wszczęła postępowanie. Przesłuchała świadków, poza Grzegorzem F, także kierowniczkę - jego konkubinę oraz pracownice sklepu. Córka z małżeństwa Grzegorza F. i Jolanty F. miała wspomnieć, że mama słucha z ciocią Kariną "Radia Maryja" na słuchawkach, ale jej nie chciały tego puścić. Karina L. zeznała, że rzeczywiście przyjaźni się z Jolantą F., przyjaciółka miała jej wspomnieć, że nagrywa treści rozmów, ale zapewniła policjantów, że ich nie słyszała, a szczegółów sprawy nie zna. W aktach mowa tylko, że przyjeżdżała do mieszkania Jolanty F. po wizytach policji.
Policja zabezpieczyła nie tylko pendrive, ale i laptop z mieszkania Jolanty F. Biegły rzekł, że w pendrive wmontowano urządzenie podsłuchowe. Wystarczyło włączyć "ON" już rejestrowało do 12 godzin nagrań. Potem należało to zrzucić na dysk laptopa i odtworzyć w programie. Zarówno nagrania jak i odpowiedni program ujawniono na laptopie Jolanty F.
Kobieta przyznała się do popełnienia przestępstwa z art. 267 § 3 kk. Przepis wprowadza karę grzywny, ograniczenia lub pozbawienia wolności do 2 lat dla tego, "kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem lub oprogramowaniem". Wniosła o skazanie bez przeprowadzenia rozprawy. Przystał na to prokurator. Sąd orzekł 700 zł grzywny. Wyrok jest prawomocny.
Kobieta tłumaczyła, że nagrywała rozmowy "żeby coś na męża mieć". Zapewniała, że urządzenie do podsłuchu było w mieszkaniu od zawsze i nie wie, skąd się wzięło, a ścianka jest tak cienka, że i tak wszystko słychać.
Jako pokrzywdzeni w sprawie wystąpili Grzegorz F. i jego konkubina, kierowniczka sklepu. Przekonywali, że od chwili, kiedy sprawa podsłuchu wyszła na jaw, obroty sklepu spadły o 30 proc.
Na tym jednak sprawa może się nie skończyć. Sąd, na wniosek Grzegorza F., udostępnił mu zgromadzone nagrania. To kilka tysięcy godzin zarejestrowanych rozmów.
Przesłuchanym świadkiem był też modzurowski proboszcz, który po odkryciu podsłuchu w sklepie skojarzył, że on również mógł być nagrywany, tym razem w Urzędzie Gminy. W listopadzie zeszłego roku rozmawiał tam z jednym z urzędników, nie tylko o sprawach służbowych, ale i prywatnych. Kiedy obaj panowie dyskutowali, do pokoju miała wejść Karina L. Chwilę się krzątała a potem wyszła do drugiego pomieszczenia. Po chwili przenieśli się tam ksiądz i jego rozmówca. Na stole leżał pendrive. - Ktoś go musiał zapomnieć - stwierdził rozmówca księdza. Po kilku dniach miał pretensje, że duchowny ujawnił treść ich rozmowy. Miało do tego dojść na forum rady parafialnej. Urzędnikowi powiedziała o tym Karina L., która wezwała go na rozmowę. Wspomniała, że ma w radzie swojego człowieka. Zdzwiony ksiądz zapewnił, że nikomu o rozmowie nie wspominał. Urzędnik nie pracuje już w Urzędzie Gminy Rudnik. Przeniósł się do innego samorządu.
(waw)
fot. Pixabay
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany