Brolli a sprawa raciborska
Rozkręcająca się w Raciborzu kampania wyborcza do samorządu tym najprawdopodobniej odróżni się od poprzednich, że zamiast konkurujących ugrupowań będziemy mieli spór pokoleń. Obawiam się jednak, że nie wniesie to zbyt wiele nowego w zarządzanie miastem, jeśli - jak dotychczas - będziemy wiedzieć, kto chce rządzić, a nie co ma do powiedzenia.
Mamy już za sobą trzy odsłony Akademii Społeczno-Gospodarczej Raciborskiego Stowarzyszenia Samorządowego Nasze Miasto, skupiającego ludzi młodego pokolenia, którym przewodzi radny miejski Robert Myśliwy. Na pierwszej wysłuchałem mało dynamicznego Jerzego Polaczka z Polski XXI, który dowiódł, że ruch Dutkiewicza będzie tylko epizodem na polskiej scenie politycznej (od tego czasu NaM przestał podkreślać, że jest partnerem Polski XXI), na drugiej Zbyszka Zaborowskiego - wicemarszałka województwa z SLD-owską metryką, który przywiózł urzędniczkę, a ta omówiła zasady dzielenia pieniędzy z Brukseli, co było istną katorgą, bo cała jej prelekcja oparła się o dane od dawna publikowane na witrynie silesia-region.pl.
Trochę z zażenowaniem patrzyłem na członków NaM-u z fascynacją śledzących to widowisko, bo w merytorycznej dyskusji w tym temacie, choćby z prezydentem Lenkiem, polegliby na całej linii, a gdyby już teraz przyszło im rządzić, to pierwsze sto dni władzy spędziliby w szkolnej ławce.
Na Waltera Brolliego, amerykańskiego menedżera rodem z Italii, już nie poszedłem, bo towarzysząca tej wizycie przesadna egzaltacja ze strony NaM-u wyniosła biznesmena zza oceanu do rangi niemal Warrena Buffetta, a tymczasem chodziło raptem o prezentację możliwości konfiguracji kilku programów komputerowych. Stosownym miejscem na tego typu prelekcję byłby Zespół Szkół Mechanicznych albo Ekonomik, a i tak - przepraszam za złośliwość - pożytek z Brolliego byłby mniejszy od Kamila Cebulskiego, najmłodszego polskiego milionera, których w tych dwóch szkołach tłumaczył w marcu młodym raciborzanom, jak osiągnąć sukces w przedsiębiorczości.
Brolli ma jednak coś wspólnego z raciborską polityką - stał się elementem trwającej od dłuższego czasu kampanii NaM-u. Robert Myśliwy i koledzy nie kryją, że chcą odegrać znaczącą rolę w zarządzaniu miastem. Robią co mogą, by było o nich głośno, a NaM stało się polityczną marką. Mają spore sukcesy, tyle że zamiast mówić o koncepcjach na rozwój Raciborza ustami swoich ludzi - Myśliwego, Wacławczyka, Michalaka, Melnarowicza, Marchwiaka itd., zapraszają co jakiś czas jakiegoś gadułę z nadzieją, że media i sympatycy w nieskończoność będą się ekscytować coraz nudniejszą akademią.
Już nieraz, w swoich felietonach na tym portalu, namawiałem Roberta, by zacząć dyskutować o konkretnych propozycjach dla Raciborza, bo interesuje mnie rzeczowy głos młodego pokolenia (młodego bynajmniej w odniesieniu do obecnie rządzących), do którego sam - choć z czterami latami do czterdziestki - wciąż się zaliczam. Gdybym bowiem dziś miał wybierać prezydenta, to chciałbym wiedzieć, co konkretnie należy jego zdaniem zrobić, by Racibórz znów stał się centrum handlowo-usługowym powiatu, jaki ma być model skutecznego aplikowania o środki europejskie, jak skutecznie wykreować wizerunek miasta, co zrobić, by absolwenci szkół i uczelni chcieli związać z Raciborzem swoją przyszłość, jak ożywić kulturę, zrestrukturyzować podległe miastu jednostki gospodarki komunalnej, współpracować z gminami, odmładzać magistrat, unowocześniać szkoły, czy wspierać sport.
Tematów jest wiele, a jeśli młode pokolenie chce dokonać mentalnej zmiany w raciborskiej polityce, to przede wszystkim udowadniając, że można wybierać nie tylko same twarze, ale także ich konkretne pomysły. Wszystkim chętnym, podpisującym się z imienia i nazwiska, udostępniamy nasze łamy.
Grzegorz Wawoczny
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany