Monte Cevedale - raciborzanie w Alpach
Gdy wiosną Maciek zapytał nas, co w tym roku planujemy zrobić w Alpach, powiedziałem mu, żeby zobaczył nazwę butów jego siostry. Albowiem Pola łoi Alpy w butach Lowa Cevedale, więc obmyśliłem aby wejść na górę o tej nazwie, a jednocześnie zdobyć jeden z wierzchołków masywu Ortlera.
Więc gdy nadeszły wakacje, ruszyły przygotowania do alpejskiej wyprawy, której głównym celem było zdobycie Monte Cevedale 3769 mnpm. Po górskim rozruchu w Małej Fatrze 21 lipca wyruszyliśmy na podbój Alp. Noc tradycyjnie spędziliśmy na parkingu przy autostradzie biegnącej z Monachium do Garmisch- Partenkirchen. Następnego dnia w deszczowej pogodzie ruszyliśmy w Alpy, gdzie wraz z przemieszczaniem się na południe pogoda ulegała poprawie. Po przejechaniu Reschen Pas 1504 mnpm, zatrzymaliśmy się nad jeziorem, gdzie Pola pierwszy raz ujrzała Ortler 3905mnpm. Ośnieżona góra oglądana z tego miejsca wywarła na niej wielkie wrażenie.
Następnie pojechaliśmy dalej do Sulden (Solda), górskiej wioski położonej pod Ortlerem. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji górskiej kolejki gondolowej położonej na 1900mnpm. W tym dniu zrobiliśmy sobie przechadzkę po wiosce. A następnego dnia wyszliśmy już na szlak. Numerowanymi ścieżkami 9 i 3 dotarliśmy do K2 Huette 2330 mnpm, leżącego pod ścianą Ortlera, która wywarła na Poli przytłaczające wrażenie. Po powrocie do auta posililiśmy się, gotując nad potokiem Suldenbach, a potem przyszedł czas na odpoczynek przed akcją górską.
Rankiem następnego dnia wyruszyliśmy. Pola zabrała dwa ciężkie plecary i pojechała kolejką w okolice Schaubachhuette 2570mnpm, a ja ruszyłem na piechotę do górnej stacji kolejki. Po drodze podziwiałem Koenigspitze 3851 mnpm, który prezentował się w swej niesamowitej okazałości, dlatego pasące się jaki (sprowadzone tam przez Reinholda Messnera), które spotkałem przy szlaku, dały poczucie wręcz himalajskiej wędrówki.
A Pola już czekała na mnie, więc po przebraniu się w cieplejsze ciuchy wyruszyliśmy w drogę do schroniska Casati, położonego na wysokości 3254 mnpm. Wiekszość drogi wiodła przez lodowiec Suldenferner. W trakcie jego pokonywania, okazało się że jest on w takim stanie, że normalna droga do schroniska, wiodąca przez Eisseepass 3139 mnpm okazała się zbyt niebezpieczna przez powstałe szczeliny. Dlatego zrobiliśmy dłuższy wariant, zdobywając grzbiet Suldenspitze 3376 mnpm. W tej drodze też napotkaliśmy parę pokaźnych szczelin. Mijając te zjawiska przyrody widziałem jak Pola przeżywa lęk i podziw, gdyż pierwszy raz miała okazję oglądać je w naturze i to z takiego bliska.
Szczęśliwie dotarliśmy na grzbiet góry, skąd było już widać schronisko Casati. Tam odpięliśmy raki i ruszyliśmy dalej, początkowo ostrzem grani, a następnie w dół . Zdobycie wierzchołka Suldenspitze zostawiłem na drogę powrotną. I tak w końcu dotarliśmy do schroniska. Tam o dziwo dość luźno (schronisko oferuje 250 miejsc), a było około 40-50 osób. Więc w dwójkę odpoczywaliśmy w pokoju 6-cio osobowym.
Wieczorem porobiliśmy trochę zdjęć otaczających nas gór, a po zapadnięciu ciemności wpatrywaliśmy się w niesamowicie rozgwieżdżone niebo.
Rankiem wstaliśmy i zobaczyliśmy..., no właściwie to nic, bo chmury pozasłaniały widoki. Ale ekipy wyruszały w drogę, więc i my ruszyliśmy, korzystając z wydeptanych w lodowcu śladów, aby zdobyć wierzchołek Monte Cevedale 3769 mnpm.
Po ponad dwugodzinnym przedzieraniu się przez rozmiękły śnieg dotarliśmy na szczyt. Niestety chmury wciąż nam towarzyszyły, więc nie mogliśmy podziwiać widoków z wierzchołka, pozostało nam tylko wyobrażać sobie, co te chmurzyska mogą zasłaniać (min. czterotysięcznik Piz Bernina). W drodze powrotnej Pola nie zachowała należytej ostrożności i zaczęła obsuwać się w dół, lecz wyhamowałem ją na linie, a ona używając czekana dotarła na właściwą drogę zejścia. Dalszy powrót do schroniska odbył się bez przygód.
Schronisko Casati okazało się schronieniem przed rozpoczynającym się opadem deszczu. Tam też odbyła się celebracja zdobycia szczytu, dla mnie kolejnego alpejskiego trzytysięcznika, a dla Poli, Monte Cevedale 3769 mnpm stało się nowym rekordem wysokości w zdobywaniu gór i to w dodatku w butach noszących nazwę tej góry.
Następnego dnia się rozpogodziło się i w słonecznej pogodzie wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem weszliśmy na wierzchołek ramienia Suldenspitze, tam oglądaliśmy pozostałości umocnień wojennych, a potem znaną już drogą zeszliśmy w dół. Jednak końcowy odcinek zejścia lodowcem wyglądał całkiem inaczej. Grzejące słońce zmieniło lodowiec nie do poznania. W górę wchodziliśmy po zmrożonym lodzie, a w dół lawirowaliśmy pomiędzy szczelinkami, którymi płynęły potoki wody.
W końcu szczęśliwie dotarliśmy do stacji kolejki, a stamtąd w dół do Sulden, gdzie odpowiednio uczciliśmy zdobycie góry, butelkę Grosswernatsch przywieźliśmy do Raciborza jako jedną z pamiątek tego wypadu.
Pola i Krzysiek
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany