Chęć gry przepisem na wieloletnią karierę. Wywiad z Wilhelmem Chorym
Grał w piłkę przeszło 35 lat. Nie tak dawno rozegrał swój ostatni mecz w zespole Cyprzanowa. Mowa o Wilhelmie Chorym, który po zakończeniu kariery postanowił opowiedzieć o niej i planach na najbliższą przyszłość. Zapraszamy do lektury.
Nasz Racibórz (NR): Jak zaczęła się Pana kariera? Czy w ogóle przypuszczał Pan, że będzie tak długo grał w piłkę?
Wilhelm Chory (W.Ch): Swą przygodę z piłką rozpocząłem trzydzieści pięć lat temu, w wieku czternastu lat. Zacząłem grę w zespole juniorów LKS-u Cyprzanów. Prawie wszyscy zawodnicy byli z rocznika '66, tylko bramkarz był rok młodszy. Byliśmy wtedy najlepszą drużyną juniorów. Co do długości gry. Nigdy nie wiadomo jak długo będzie trwała kariera. Nie można przecież przewidzieć takich rzeczy jak kontuzje. Wiele zależy także od samej chęci grania. Choć ciężkie kontuzje mnie nie omijały, to chęć grania dopisywała, i to właśnie jej zawdzięczam tak długą karierę.
NR: Czy mógłby Pan pokrótce przedstawić, w jakich klubach grał Pan w czasie swej piłkarskiej kariery?
W.Ch: Jak już wspomniałem, piłkarskie pierwsze kroki stawiałem w zespole z Cyprzanowa. Po udanej grze w swej rodzinnej miejscowości przeszedłem do Krzanowic. Było to związane z pracą oraz koniecznością odbycia służby wojskowej. W Krzanowicach także grałem w juniorach. W jednym spotkaniu – o puchar Mitręgi, który udało nam się zdobyć. Niedługo potem zacząłem grę w pierwszym zespole. Początek był niesamowicie trudny. Przeszedłem od gry w C klasie, do gry w ówczesnej klasie terenowej. Moje starania opłaciły się. Po jednej z przerw zimowych byłem już zawodnikiem podstawowego składu, a prócz tego kapitanem ekipy Krzanowic. Marzyłem zawsze o grze w jak najwyższej lidze. Niestety, mecz z Unią Racibórz zakończył się dla mnie bardzo źle. Doznałem poważnej kontuzji – miałem złamaną nogę. Po tym meczu chęć grania nieco osłabła, lecz po pewnym czasie zacząłem znów chodzić na treningi. Głód piłki okazał się silniejszy, gdyż znów wybiegłem na boisko. W latach 90-tych wyjechałem za pracą do Niemiec, gdzie udanie reprezentowałem barwy TSV-Oberboihingen. Ostatecznie wróciłem jednak na „stare śmieci” do rodzinnego Cyprzanowa. W moim życiu związanym z piłką nożną miałem okazje być również trenerem LKS-u Cyprzanów. Warto nadmienić, iż trzy razy zajęliśmy drugie miejsce w klasie „B”.
NR: Grając zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, miał Pan okazję porównać oba systemy szkolenia. Który, według Pana jest lepszy?
W.Ch: Tutaj nie ma co porównywać. W Niemczech na treningi przychodziło po osiemnastu zawodników, czyli praktycznie cała drużyna. W Polsce trenerzy nie mogą liczyć na taką ilość graczy na treningach. Czasem na treningu jest osiem osób, czasem pięć. Dlatego, pomimo najlepszego trenera i jego starań nie da się wyszkolić dobrej drużyny.
NR: Przez tyle lat gry w piłkę, musiał Pan strzelić niejedną bramkę. Którą wspomina Pan najlepiej?
W.Ch: Ilość bramek, jakie zdobyłem, czy to w Polsce, czy w Niemczech jest duża. Niektórych nie zapomnę nigdy. Między innymi tej strzelonej w Cyprzanowie z własnej połowy boiska. Z okresu gry w Krzanowicach w pamięci utkwiła mi ta z meczu z Nędzą. Poszło dośrodkowanie z rzutu rożnego, stałem wtedy na osiemnastym metrze. Bez zastanowienia uderzyłem z woleja, prosto w okienko. Z kolei w Niemczech także zdobyłem szczególną bramkę. Wykonałem rajd z połowy boiska, zakładając po drodze „siatę” trzem zawodnikom przeciwnika, po czym pokonałem bramkarza… w ten sam sposób. Szczególnie wspominam także spotkanie w Górkach. Było nas tylko dziesięciu, a ja w dodatku kontuzjowany. Nie mogłem biegać, ale grać musiałem. Moje uderzenie lewą nogą z około dwudziestu pięciu metrów okazało się za trudne dla bramkarza przeciwników. Jak pewnie każdy mam także słabe strony. Moją bolączką są rzuty karne. Nawet w meczu na zakończenie kariery nie udało mi się skutecznie wykonać jedenastki.
NR: Jakie ma Pan teraz, już po zakończeniu kariery, plany na przyszłość?
W.Ch: Teraz, już po oficjalnym zakończeniu kariery nie chciałbym rezygnować z aktywnego trybu życia. Jeśli zdrowie dopisze będę dalej trenował z chłopakami z Cyprzanowa, prócz tego jestem i będę w dalszym ciągu działaczem na rzecz LKS-u, którego jestem vice-prezesem już od 19 lat. Warto wspomnieć, że dzięki ochotnikom związanym z klubem, udało nam się wybudować szatnię w 2006 roku. Dodatkowo z pomocą gminy Pietrowice Wielkie oraz Sołectwa Cyprzanów postawić 80 krzesełek, budki dla zawodników rezerwowych, piłkochwyty, nagłośnienie oraz plac zabaw dla dzieci.
NR: Jak wiadomo, każdy ma marzenia. Jakie jest Pana marzenie odnośnie zespołu Cyprzanowa?
W.Ch: Mym największym marzeniem w odniesieniu do zespołu Cyprzanowa jest jak najdłuższe utrzymanie się w klasie A. Zespół z najmniejszej miejscowości w gminie, a radzi sobie bardzo dobrze. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie będzie podobnie jak w tym już zakończonym, a może jeszcze lepiej. Trzeba jednak pamiętać o tym, że gra przeciwko takim przeciwnikom jak Krzanowice, Pietrowice, Gorzyce nie należy do łatwych. Na zakończenie chciałbym serdecznie podziękować wszystkim kolegom, z którymi grałem w czasie swej kariery, a także mym trenerom: Ryszardowi Sonnek, Gerardowi Grzonce, Henrykowi Kachelowi, Józefowi Chudeckiemu, Bronisławowi Matioszkowi, Marcinowi Bednarzowi oraz Matthäusowi Choremu. Podziękowania należą się także wszystkim sponsorom zarówno tym z zagranicy jak i z kraju. Szczególne podziękowania kieruje w stronę prezesa klubu LKS Cyprzanów Gerarda Buli oraz dla wiernych kibiców za ich długie wsparcie.
NR: Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia w galerii pochodzą z prywatnego archiwum Wilhelma Chorego.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany