Cudze chwalicie, swojego nie znacie, czyli z Tworkowa na Vasaloppet
Przed wyjazdem czytałem trochę o tym, co mnie czeka, oglądałem filmiki z minionych edycji, jednak mimo iż jakieś minimalne doświadczenie w biegach narciarskich mam (głównie z Biegu Piastów), to jednak nie do końca wiedziałem, czego mogę się po tym najdłuższym biegu spodziewać. By móc wystartować w tym biegu trzeba wykupić sobie numer startowy. Nie jest to jednak takie proste (przynajmniej nie dla mnie). Po otwarciu zapisów w marcu ubiegłego roku, 15800 miejsc startowych zostało sprzedanych przez internet w 83 sekundy! Na szczęście część numerów weszła w posiadanie biura podróży.
Wycieczka dla mnie składała się z 5 etapów:
1. Etap - pakowanie.
2. Etap -podróż do Szwecji.
3. Etap-zakwaterowanie i przygotowanie do startu.
4. Etap-start w biegu.
5. Etap- droga powrotna.
Już podczas podróży w autobusie na pytanie, dlaczego jedziecie na ten bieg kolejny raz słyszałem tylko same pochwały odnośnie tego biegu (przygotowanie tras, organizacja, itp.).Sam zobaczysz. Kilka osób, które siedziało blisko mnie jechało po medal. Medal w biegu głównym w Vasaloppet otrzymują tylko ci, którzy dobiegną do mety w czasie, który uzyskał zwycięzca 50%. W tym roku było to 6 godzin i 12 minut. Oczywiście pomyślałem sobie, że fajnie byłoby taki medal na pamiątkę uzyskać. Ale jak zacząłem sobie przeliczać z jaką szybkością musiałbym pokonywać trasę to wiedziałem, że będzie to raczej nierealne.
Moje przypuszczenia potwierdziły się na ostatnim, przedstartowym treningu, kiedy dzień przed startem pokonaliśmy ostatnie 18 km trasy. Po powrocie do naszego miejsca zakwaterowania w Rattviku, tj. około 50 km od mety biegu zaczęły się ostatnie przygotowania do biegu, przede wszystkim smarowanie nart. Wieka niewiadoma. Pogoda zmienną jest nie tylko w Polsce ale także w Szwecji. A prognozy nie zawsze się sprawdzają. Ci co trochę biegówek lizneli wiedzą o czym piszę. Miało być -3 i bez opadów, co jak sie późnie okazało, nie sprawdziło się.
W dzień zawodów pobudka 2.20, dojście do hotelu około 500 metrów, śniadanie. 3.45 wyjazd do Salen-miejsca startu, którego wszyscy trochę się obawiali ze względu na możliwe korki na drogach. Na szczęście około godziny 7.00 udało sie naszemu autobusowi zaparkować jakieś 2 km od miejsca startu. Szybko wziąłem narty i bagaż z rzeczami do przebrania po biegu i powędrowałem na start. Wszystko było tak jak mówili. Bardzo dobrze zorganizowane. Sprawnie odnalazłem swój sektor startowy, oddałem bagaż, i położyłem swoje narty na początku 7 sektoru startowego, czyli gdzieś w środku 15000 tłumu narciarzy.
Nadeszła 8.00 - start. Po około 1,5 km od startu ponad 2 km podejście pod stok zjazdowy. Czułem się jak w Rzymie podczas dojścia na plac św. Piotra przed kanonizacją papieża Jana Pawła II (pobiłem tam wtedy swój rekord wolnego chodzenia - w 8 godzin przeszedłem aż 800 metrów). Taki ścisk i stanie w miejscu. Ale tym razem z nartami na nogach. Trzeba było ostrożnie wykonywać każdy ruch, ponieważ złamany kijek mógłby oznaczać koniec już na początku. A przypadków takich nie brakowało. Śmialiśmy się póżniej z kolegami, że gdyby po starcie wszystkich tych biegaczy ktoś wyszedł na trasę bez narciarskiego sprzętu, to na metę dotarłby na nartach z kompletnym sprzętem, bidonem, czapką, rękawiczkami i okularami włącznie. Ślimak chodzi szybciej! To był chyba jedyny minus tego biegu.
Wypuszczenie na trasę wszystkich razem. Ponad 15000 biegaczy! Ale takimi prawami rządzą się te zawody. Szwedzi twierdzą, że miejsce startowe w Vasaloppet trzeba sobie wywalczyć w wcześniejszych startach. Tłum z nartostrady rozluźnił się dopiero na (dla mnie oczywiście startującego z 7 sektoru) około 15 km, a na 20 km można było już powoli wyprzedzać innych uczestników biegu. Co nie było zbyt łatwe, ponieważ po starcie zaczął gęsto padać śnieg, i tak sobie padał przez około 80% biegu. Jak chciało się wyprzedzać, wskakiwało się do bocznego toru, który był jednak dużo wolniejszy. Zresztą nie zawsze tory były ponieważ po opadach świeżego śniegu trasa biegu dostatecznie nie przemarzła, a te parę tysięcy osób startujących przedemną zrobiło swoje i tory były tak w 50% rozbite, albo nie było ich już wcale. Jak zobaczyłem, że na 10 km mam czas 1 godzina i 8 minut byłem załamany. Oznaczało by to, że dobiegnięcie do mety zajmnie mi ponad 10 godzin.
Na szczęście na 20 km tłum rozluźnił się na tyle, że można było swobodnie biec. Zacząłem gonić. Kilometry zaczęły uciekać szybciej. Trasa biegu naprawdę bajkowa, no i niewiarygodnie długa. Na mecie zameldowałem sie po 6 godzinach i 38 minutach. Do medalu zabrakło mi 25 minut. Zwycięzca norweg Dahl pokonał trasę 90 km w 4 godziny i 8 minut. Później wszystko przebiegało automatycznie. Zdanie nart, przewóz autokarem na miejsce kąpieli oraz posiłku. Bagaże leżały poukładane numerami jeden po drugim. Organizacja naprawdę dobra. Dokładnie tak jak koledzy mówili.
Pisząc ten tekst i porównując Bieg Wazów z Biegiem Piastów myślę, że naprawdę nie mamy się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie. Co prawda Bieg Wazów jest naj..., naj..., naj..., ale nasz Bieg Piastów, pomimo iż ma o połowę krótszą tradycję, jest dziś tak samo organizacyjnie dopracowany jak ten w Szwecji. Dystans na Biegu Wazów może i dłuższy, ale jak ktoś chce zaliczyć taki dystans w Polsce, to w Biegu Piastów może rozłożyć to sobie na 3 dni. Piątek 20 km, sobota 50 km, niedziela 30 km łyżwą i będzie mieć 100km. No i 3 medale! Raczej ładniejsze jak ten jeden szwedzki. A czy ja jeszcze kiedyś pokusze się o ten medal z Vasalopped? Niewiem, czas pokaże.
Piotr J.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany