Liczy się tylko najbliższy bieg - wywiad z Justyną Święty
Paweł Czado: Uprawianie lekkoatletyki na wysokim poziomie wymaga poświęceń. Ile dni w roku spędza pani w domu?
Justyna Święty: – Jest ich bardzo mało. Właściwie jedynie wrzesień mam całkowicie wolny od treningów. Do domu przyjeżdżam na dwa-trzy dni w miesiącu i wyjeżdżam dalej. Po powrocie z Belgradu też nie miałam dużo czasu wolnego. Parę dni na przepakowanie się i od razu wyjazd na dwuipółtygodniowe zgrupowanie do RPA, gdzie będziemy przygotowywać się do sezonu letniego.
Od listopada do marca sprinterzy właściwie nie mają gdzie biegać w Polsce, dlatego ta nowa hala tak potrzebna w Katowicach. Może pani przypomnieć własne traumatyczne przeżycia treningowe?
– Kiedy byłam juniorką, trenowałam w Raciborzu. Stamtąd pochodzę, tam chodziłam do szkoły. Mamy w Raciborzu halę, ale nie jest do końca udana. Jest krótka: nie da się tam w pełni zrealizować treningów, bo nie ma wiraży. Kiedy były mrozy, to i tak biegałam tam na odcinkach pięćdziesięciometrowych. Wahadłowo – tam i z powrotem. Tak sobie radziliśmy wtedy.
Kiedy jest źle, staram się na jeden lub dwa dni jechać do Spały. Dlatego jeśli w Katowicach powstanie hala, to ułatwi w dużej mierze treningi. Nie będę musiała tyle czasu spędzać poza domem, będę miała wszystko na miejscu.
Podobno mogła pani zostać nie biegaczką a futbolistką? Grywała pani w piłkę jako dziewczynka.
– Tak było. W Raciborzu mieliśmy silną drużynę, Unia była mistrzem Polski w piłce kobiecej [„Ale pani Justyna miała za ładne nogi do piłki” – wtrąca w tym momencie przysłuchujący się rozmowie prof. Adam Zając, rektor katowickiej AWF]. Do lekkoatletyki trafiłam przez przypadek. Jako uczennica podstawówki pojechałam na zawody i zajęłam drugie miejsce. Zaproszono mnie na treningi, które odbywały się raz w tygodniu. Na początku niezbyt mi się to podobało, ale w końcu zostałam zarażona tą pasją.
Cały wywiad z Justyną Święty możesz przeczytać TUTAJ.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany