Zbigniew Woźniak laureatem nagrody Mieszko AD 2016
- Co czuje się, otrzymując na gali kultury tak prestiżowe wyróżnienie?
- Naturalnym odczuciem w takiej sytuacji jest ogromna radość. Radość z faktu, że to, co się od wielu lat robi dla społeczeństwa - oczywiście mówimy tutaj o działalności pozazawodowej - zostało zauważone i docenione. Jest mi tym bardziej miło, że na podium stanąłem obok czwórki tak zacnych laureatów, w dodatku w roku 800-lecia otrzymania przez Racibórz praw miejskich. Przyjemnie jest również uświadomić sobie, że statuetka Mieszka dotyczy obszaru zamieszkałego przez około 100 tysięcy mieszkańców...
Jednocześnie otrzymanie takiej nagrody jest okazją do podziękowania wszystkim tym, z którymi udało mi się coś zrobić, którym też się chciało bezinteresownie dać coś od siebie, którzy nie żałowali wysiłku i swego czasu dla innych.
- A jak to się stało, że taki przedsiębiorca jak Pan znalazł się wśród nagrodzonych na gali kultury?
- Na szczęście prowadzenie działalności gospodarczej nie wyklucza ani powiązań z kulturą, ani pracy społecznej. A tak na poważnie, w życiu każdego człowieka wiele dzieje się dzięki przypadkowi. Zupełnie przez przypadek 28 lat temu osiedliłem się w Raciborzu, bo była okazja wybudować na Ostrogu dom i akurat był tu do uruchomienia dobry biznes. Zajmowałem się różnymi rzeczami, ale ważnym momentem był rok 2003, kiedy to dzięki pewnemu splotowi okoliczności kupiłem obiekt znany dziś jako pałac w Wojnowicach. Pierwszy raz zobaczyłem go w 2000 roku odwiedzając chorą pracowniczkę. Obiekt mi się podobał, choć był bardzo zdewastowany, a park niemiłosiernie zapuszczony. Wtedy oczywiście nawet nie myślałem że będzie kiedyś do sprzedania. Zresztą, tak duży obiekt był poza moimi marzeniami. A tu po trzech latach, w roku 2003, znów zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że można go kupić. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, jak bardzo zmieni to całe moje życie. A zmieniło radykalnie: moje zainteresowania, styl życia, hobby, pasje; w szczególności historyczne, przyrodnicze (i oczywiście budowlane), ale przede wszystkim stworzyło wiele nowych możliwości.
No i drugi element - ja z natury jestem człowiekiem otwartym na ludzi, ruchliwym i ciekawym świata. Zawsze muszę coś robić, poznawać, organizować. Zamiast więc podróżować po egzotycznych zakątkach świata, jak to czyniłem wcześniej, wziąłem się za przywracanie do życia dawnego pałacu i parku. Wraz z prowadzonymi pracami zacząłem zgłębiać jego historię, organizować coraz to nowe imprezy kulturalne i charytatywne. W końcu zacząłem również pisać opowiadania dotyczące lokalnej historii. Potem założyłem Muzeum Dawnej Wsi oraz Muzeum Horroru, napisałem książkę sensacyjną "Oko zła", której akcja dzieje się oczywiście w wojnowickim pałacu. Jak już wydałem książkę, to zaczęli mnie zapraszać na spotkania: do Krakowa, do Wrocławia, do różnych telewizji itd., gdzie zawsze była okazja promować pałac, który stał się atrakcją turystyczną. Pałac, który dziesięć lat wcześniej nie istniał w świadomości społecznej, jak również w internecie, przewodnikach czy folderach...
W końcu założyłem Stowarzyszenie Pałac w Wojnowicach - wczoraj, dziś, jutro które otworzyło mi drogę do kolejnych, nowych możliwości działania na rzecz społeczności lokalnej. Jesienią 2015 roku mieliśmy w pałacu dwudniowy plener malarski, wernisaż i wystawę, zaś niedługo potem wydaliśmy książkę o lokalnych podaniach i legendach. W roku 2016 też udało się zrealizować kilka dobrych pomysłów. Największym jednak zaskoczeniem minionego roku, dla mnie samego, było odkrycie w sobie zacięcia do pisania poezji, głównie zresztą o profilu satyrycznym. Zaowocowało to wydaniem w listopadzie książki "W zwierciadle satyry" i szeregiem spotkań autorskich. Na ten rok też już mam kilka dobrych pomysłów...
- Wracając jeszcze do pałacu - musiał Pan dostrzec w tym obiekcie coś niezwykłego lub pięknego, że zdecydował się pan go kupić.
- Pewnie tak. Potrafiłem go sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał za kilka lat, wyremontowany i wyposażony w meble i przedmioty z czasów swej świetności. Dałem się ponieść jakiemuś nieokreślonemu zapałowi (jak bym chciał sobie zrobić przyjemność, powiedziałbym "młodzieńczemu", ale czternaście lat temu byłem już zupełnie dorosłym mężczyzną). Faktem jest, że już od dzieciństwa byłem wrażliwy na piękno, szczególnie jeśli umiejscowione ono było w zabytkowych budowlach, starociach, dziełach sztuki. Pociągała mnie historia i kultura w ogóle. Wychowałem się w Katowicach, w wyjątkowej, modernistycznej kamienicy z 1912 roku. W jej niszy wejściowej do dziś stoi naturalnej wielkości rzeźba kobiety, dalej jest okazała sień, w której stał marmurowy kominek, piękna, mosiężna obudowa windy, zaś sama kabina ozdobiona była kryształowymi lustrami. Okna na klatce schodowej i w łazienkach do dziś zdobią witraże, zaś podłogi wykonane są z bukowej klepki ze wstawkami z hebanu. To ten dom mojego dzieciństwa i lat młodzieńczych chyba zaszczepił we mnie zamiłowanie do piękna.
W czasach studenckich na Uniwersytecie Śląskim, dzięki faktowi, że mój przyjaciel (artysta malarz), pracował w katowickim Teatrze Wyspiańskiego, przez kilka lat bywałem codziennie w teatrze, i to najczęściej tam, gdzie się najwięcej dzieje, czyli na zapleczu, jak również na imprezkach po spektaklach. Bywali na nich młodzi wówczas aktorzy, których nazwiska zna dziś w Polsce każdy. To były niezapomniane wieczory, rozmowy i klimaty. Co prawda nie odkryłem w sobie jakichś nadzwyczajnych talentów artystycznych, ale bywanie w towarzystwie artystów zawsze sprawiało mi przyjemność. I tak mi zostało. Do dziś zresztą zazdroszczę szczerze wszystkim, którzy potrafią dobrze śpiewać, grać na jakimś instrumencie czy malować, ale nie przeżywam z tego powodu jakiejś traumy... Dla siebie znalazłem inny sposób na spełnianie się.
- W ostatnich kilku latach miał Pan szczęście do otrzymywania nagród i wyróżnień.
- Przez większość mojego życia nikt mnie raczej szczególnie nie wyróżniał, a tu nagle w ciągu kilku lat: Order św. Stanisława za działalność pro publico bono, Filar Ziemi Raciborskiej i teraz jeszcze Mieszko AD 2016. To ogromna radość, ale też i impuls do refleksji, że czas płynie, bo przecież aby człowieka zauważyli i docenili, potrzeba wielu lat...
- Powiedział Pan wcześniej, że nabycie pałacu zmieniło Pana styl życia, hobby i pasje. A co zmieniło się w Pana codziennym życiu w związku z zamieszkaniem w nim?
- Bardzo wiele. Przede wszystkim mam dużo więcej ruchu fizycznego, bo park jest duży i - mimo zatrudniania ogrodnika - zawsze jest w nim coś do zrobienia. Choćby tylko doglądnąć wszystkiego, to już jest półgodzinny spacer. Budynek natomiast, od piwnicy po strych, to w sumie aż pięć kondygnacji. Też jest gdzie pochodzić...
Wychowany w Katowicach, nigdy nawet nie myślałem, że mógłbym mieszkać na wsi, a teraz już jedenasty rok jestem wojnowiczaninem. Pewnie, że to już nie taka wieś co kiedyś, ale fakt jest faktem i jakby mnie ktoś nieznajomy zapytał, gdzie mieszkam i co robię, to zawsze mogę powiedzieć, że na wsi, w bardzo starym domu, i że hoduję daniele, owce oraz kozy. Wszystko będzie prawdą...
Wielką zaletą mieszkania w miejscu otoczonym dużym parkiem jest kontakt z przyrodą, którą cały czas poznaję i ciągle dostrzegam (albo doczytam) coś nowego. Przeciętny mieszczuch, którym byłem, nie ma pojęcia o całym bogactwie otaczającej nas przyrody, o roślinach i zwierzętach, które żyją wokół nas, a my ich prawie nie widzimy. Gdy byłem dzieckiem, telewizja emitowała program "Zwierzyniec" z cudownymi gawędami Michała Sumińskiego. On mógł mówić o zwierzętach bez końca, zawsze ciekawie i na temat. W przyrodzie nieustannie coś się dzieje i codzienny kontakt z nią to zupełnie inna jakość życia niż oglądanie telewizji. Po latach zamieszkiwania praktycznie w parku teraz również i ja mogę mówić godzinami o zwierzętach i roślinach. Miałem nawet przyjemność sześć razy opowiadać o naszym parku na antenie Vanessy, nie wspominając już o niezliczonych spotkaniach z młodzieżą szkolną.
Poza tym, poznałem wielu ciekawych ludzi z którymi, gdyby nie pałac, nigdy bym się nie spotkał. No i... znalazłem ten skarb, o który mnie ciągle pytali. Nie była to jednak żadna skrzynia z kosztownościami tylko... żona. Naturalnie, fakt ten również wiele zmienił w moim codziennym życiu.
- Czy nie obawia się Pan, że nawet takie ciekawe życie może Pana kiedyś znudzić?
- Na pewno nie, bo ja sobie zawsze potrafię znaleźć jakieś ciekawe zajęcie, ale zgodnie z wyznawaną przeze mnie zasadą "nigdy nie mów nigdy" niczego nie mógłbym przysiąc. Może akurat zdarzy się kiedyś coś, co mnie porwie w zupełnie nowym kierunku...
- Dziękuję za rozmowę.
Czasem w najmniej oczekiwanym momencie życia los potrafi najbardziej zaskoczyć. Zdarza się, że zostajemy rzuceni na głęboką wodę i odnosimy wrażenie, że wszystko, co robiliśmy do tej pory, jest jakby mniej ważne, ale warto być cierpliwym, bo może się zdarzyć, że te właśnie nasze trudy zostaną nagrodzone.
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.