Dlaczego Racibórz leci w dół
W Rybniku na 1000 mieszkańców działalność gospodarczą prowadzi 68, w Raciborskiem poniżej 57. Te liczby pokazują dlaczego sąsiedzi idą do przodu, a u nas słychać tylko narzekania. Na śląskiej mapie przedsiębiorczości powiat raciborski to, niestety, biała plama biznesowego zacofania. Dlaczego tak jest?
- Kiedyś nad Raciborzem był smog. Mieliśmy tyle fabryk i zakładów. Po upadku komuny połowa znikła. Mamy teraz powietrze zdrojowe - żali się jeden z prywatnych przedsiębiorców branży - nazwijmy to - weselnej. Jeszcze kilka lat temu miał pełen kalendarz imprez, teraz coraz więcej wolnych terminów. Ludzi obywa, a ci co zostali oszczędzają albo wolą nieraz zainwestować w mieszkanie. Domy weselne coraz gorzej przędą, a wydawało się, że to kura znosząca złote jajka.
Zdrojowe powietrze wyraźnie nie służy raciborskiemu biznesowi. Po 1945 r. Racibórz ściągał tysiące pracowników do nowych, państwowych fabryk. Po 1990 r. wiele z nich zamknięto, a pionierzy powojennej industrializacji stali się szczęśliwymi emerytami. Ich dzieci i wnukowie postanowili szukać szczęścia gdzie indziej. Rodzinne miasto nic im nie zaoferowało. Warszawa, Kraków, Wrocław, Opole, Katowice wyssały z Raciborza całe pokolenia świetnie wykształconej młodzieży.
Jednocześnie tysiące młodych, chętnych do pracy ludzi z okolicznych wiosek wyjechało na Zachód. Mały biznes nie eksplodował, bo od 1945 r. nie było u nas takich tradycji. W ludzką mentalność wbiła się praca na etacie, lepiej lub gorzej płatna, ale na umowie, z urlopem i płatnym chorobowym.
Racibórz, miasteczko naszych snów, zostało z problemami. Władze miasta z rzadka prawidłowo diagnozowały problemy, jak choćby w połowie lat. 90, za czasów Andrzeja Markowiaka, który do rangi fetyszu wyniósł ekologię i ISO, broniąc jednocześnie miasta przed dużymi sieciami handlowymi, które przygarniał Rybnik. Ówczesnym władzom wydawało się, że uzasadniony jest protekcjonizm w interesie lokalnych handlowców. Założenie może i było moralnie słuszne, ale ekonomicznie bezsensowne, bo cherlawy raciborski, lokalny handel nie ma dziś szans w starciu z dużymi sieciami, które i tak opanowały Racibórz, tyle że w formie dyskontów, a nie centrotwórczych galerii handlowych.
Racibórz nie ma zdolnego do skutecznych działań samorządu gospodarczego. Raciborska Izba Gospodarcza, w latach 90. walcząca o swoją reprezentację w Radzie Miasta, to dziś tylko ubogi krewny swojego odpowiednika z Rybnika, bez którego opinii władze nie podejmują żadnych kluczowych decyzji gospodarczych. Szefostwo RIG-u, jako Los Isbos, znane jest teraz z komicznych pląsów podczas charytatywnej Gwiazdki Serc, a nie z lobbowania na rzecz biznesu. Tymczasem to RIG powinien zauważyć już kilka lat temu, że stawki czynszów w miejskich lokalach użytkowych są za wysokie i apelować do prezydenta, by je obniżył. Zrobił to niedawno sam Mirosław Lenk, ale nie z biznesowego, długofalowego wyrachowania, lecz wówczas, kiedy zauważył, iż coraz więcej miejskich lokali stoi pustych i popada w ruinę. Mimo to lepiej działać późno niż wcale.
To nie RIG apeluje dziś do władz o zniesienie strefy płatnego parkowania w centrum, która powoli dobija lokalnych handel, ale radny Michał Fita, dyrektor domu kultury w Kuźni Raciborskiej, z równą troską podchodzący do problemów biznesu, co do uhonorowania Alberika Mazaka, XVII-wiecznego kompozytora rodem z Raciborza, któremu, zdaniem rajcy, należy się w rodzinnym mieście jakaś ulica.
RIG nie konsoliduje środowiska biznesu, nie diagnozuje jego potrzeb, nie formułuje postulatów wobec władz samorządowych, a apele o ulżenie lokalnym przedsiębiorcom płynące z ust kulturalnika, to poważny policzek dla zarządu Izby.
W środę radni zgodzili się, by miasto wystąpiło o włączenie do Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej miejskich działek na Ostrogu. Nie obyło się bez dyskusji o tym, kto pierwszy postulował taki krok (chronologicznie był to opozycyjny NaM) i kto kogo zna (przewodniczący pochwalił się, że samego Waldemara Pawlaka), ale przy okazji wyszło na jaw, że miasto nie ma żadnej strategii promocji gospodarczej, a jedynie folder i to na dodatek przygotowany przez powiat.
Nie ma nawet wyraźnej woli, by strategia taka powstała i to w sytuacji rządowych prognoz, z których jasno wynika, że małe i średnie miasta nadal będą tracić mieszkańców na rzecz dużych metropolii. To tak jakby przy Batorego pogodzono się z wizją Raciborza przyjaznego dla emerytów, którym buduje się na dodatek aquapark.
W Raciborzu słychać same narzekania. - Naliczyłem 20 tys. m kw. wolnych powierzchni użytkowych - relacjonuje biznesmen chcący zainwestować w branży medycznej. - Ci ludzie mimo to nie obniżają cen. Nie mają wyczucia realiów - dodaje. Wystarczy spojrzeć na oferty biur nieruchomości. Proponowane stawki czynszów jak za dawnych lat. Każdy głupi wyliczy, że nie pozwalają dziś osiągnąć rentowności w niemal każdym sektorze handlu. To dlatego liczba ofert rośnie, a właściciele lokali wmawiają sobie, że będzie lepiej. Niestety, nie będzie.
Rośnie bezrobocie, a jednocześnie pracodawcy mają kłopot ze znalezieniem odpowiednich pracowników. Oferty zgłaszają humaniści różnych, z reguły nikomu niepotrzebnych profesji, bez wiedzy praktycznej, z roszczeniowym nastawieniem. Specjaliści już dawno pracują na Zachodzie. - Po 1 maja będzie jeszcze gorzej - zapowiada Edmund Stefaniak, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Raciborzu. Za miesiąc swoje rynki pracy otwierają Niemcy i Austria.
Postępujący drenaż rynku pracy stawia w trudnej sytuacji lokalny biznes, ten duży i ten mały. Małego biznesu zresztą, który w rozwiniętych gospodarkach zapewnia stabilny rozwój gospodarczy, mamy jak na lekarstwo. Z ogłoszonych przez Urząd Miasta najnowszych danych za 2010 r. wynika, że w Raciborzu działalność mają zarejestrowaną 3963 osoby. Liczba ta praktycznie nie zmienia się od lat. Z publikowanych przez GUS danych na temat aktywności gospodarczej wynika, że w powiecie grodzkim Rybnik na 1000 mieszkańców działalność prowadzi 68, w Żorach 64, w powiecie raciborskim poniżej 57 (wykres TUTAJ)
Dlaczego tak się dzieje? Goszczący w zeszłym tygodniu w Raciborzu starosta niemieckiego powiatu Märkische, który wiąże umowa partnerska z powiatem raciborskim, pytany o szkolnictwo wyższe w swoim regionie, poinformował, że kształci ono przede wszystkim inżynierów oraz - według amerykańskich wzorów - biznesmenów, wspierając małe lokalne firmy. Jaki jest obraz tego szkolnictwa w Raciborzu i całym regionie, każdy wie. Kształci zbyt wielu humanistów.
Towarzyszący mu burmistrz Alteny ujawnił, że jego miasto, które boryka się z problemami migracji podobnie jak Racibórz, jedno z lekarstw upatruje w turystyce. Ma zamek, wokół którego buduje ofertę z nadzieją na 140 tys. gości rocznie. W Raciborzu mamy zamek, mumię i kilka innych ciekawych zabytków mogących skusić w weekend chociażby mieszkańców górnośląskiej aglomeracji, ale władze miasta i powiatu traktują to wciąż jako ciekawy postulat, a nie pilne do realizacji zadanie. Nie wiedzą jak wykorzystać zamek, jak skonstruować ofertę, jak ją promować. Nie wiadomo nawet jak wokół zamku zintegrować ratusz i starostwo, bo niezwykle delikatna okazuje się kwestia ambicji Adama Hajduka i Mirosława Lenka. Obaj panowie chcą być tak samo ważni.
Możemy więc w nieskończoność narzekać, że jest źle i z niemal 100-procentową pewnością powiedzieć, że będzie jeszcze gorzej. W tegorocznych planach pracy rad miast i powiatu nie ma takiego tematu jak strategia rozwoju biznesu i pobudzania aktywności gospodarczej. Wspomniani goście z Niemiec nie mają zaś wątpliwości, że rozwój gospodarczy to zadanie samorządów. - Polityk po pierwsze musi być szczery. Po drugie, ludziom będzie dobrze, jeśli gospodarka będzie dobra. To polityk stwarza klimat dla biznesu. Szuka impulsów do rozwoju - przekonywał radnych powiatowych Aloys Steppuhn z Märkische Kreis.
I na dobrych radach niemieckiego landrata się skończyło, bo nasi rajcy mieli umówioną wcześniej kolację z gośćmi zza Odry.
Grzegorz Wawoczny
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany