Browar na skraju upadłości
Pracownicy raciborskiego browaru otrzymali wypowiedzenia, a jego właściciel nie kryje, że zamierz zwinąć piwny interes, bo wciąż do niego dokłada, bez perspektyw na zyski.
W lipcu 2008 r. właściciel browaru Jerzy Łazarczyk (żyje z biznesu w innej branży) zapowiadał, że jeśli nowy dyrektor nie postawi piwnego interesu na nogi, to najstarszy w województwie śląskim przybytek złocistego napoju, sięgający tradycjami 1567 r., reaktywowany w 2004 r. zostanie zamknięty. Jego szefem został wówczas Mariusz Dudek, były zarządzający browarem zabrzańskim. Łazarczyk nie krył, że wiąże z nim duże nadzieje, bo dwaj poprzedni dyrektorzy nie spełnili jego oczekiwań. Browar miał nie tylko duże kłopoty technologiczne (dopiero latem minionego roku wyeliminowano problemy z pasteryzacją), ale i nie dorobił się rozpoznawalnej marki oraz dobrze działających służb handlowych.
Dziś okazuje się, że nadzieje były daremne. Browar zwalnia ludzi i najprawdopodobniej przejdzie do historii. Co stanie się z obiektem, stanowiącym faktycznie ponad połowę kompleksu zamkowego, nie wiadomo. W 2010 r. Starostwo zakończy remont swojej części (kaplica, dom książęcy, dziedziniec i budynek bramny). Oby browar nie straszył jako niszczejący pustostan.
Na sesji 30 grudnia radny Piotr Klima apelował do prezydenta, by miasto jakoś wspomogło browar. Jak relacjonował, właściciel skarżył się mu, że magistrat nie wspiera zakładu. Lenk tłumaczył, że miasto kupiło piwo na obchody 900-lecia, do tego wzięło okolicznościowe kufle, na które browar nie znalazł chętnych, a także umożliwiło bezpłatne zajęcie miejsca na rynku pod ogródek (browar ostatecznie nie skorzystał, bo nie dogadał się z wodociągami w sprawie dostawy wody).
– Teraz to plajtę Panu przypiszą – mówił z przekąsem do Lenka przewodniczący Rady Miasta Tadeusz Wojnar. Prezydent jednak przypomniał, że zakładowi umarzano podatki lokalne, próbowano nakłaniać restauracje i puby, by kupowały tu piwo. – Oczywiście możemy dalej zwalniać z podatku albo umarzać, ale to się robi w sytuacji, gdy firma ma szanse utrzymać się na rynku, a tu wchodzi w grę plajta i ulgi nie mają sensu – tłumaczył Lenk.
Problemy browaru wcale jednak nie wynikają z braku przychylności miasta, ale fatalnego montażu tego biznesu przez Łazarczyka. Sam nie jest piwowarem i był zdany na fachowców z branży, a ci, niestety, kolejno sprawiali mu zawód. Warzenie co rusz szwankowało (źle zmontowano używaną warzelnię kupioną w Tymbarku), duże partie piwa nieraz trafiały do kanału, a odbiorcy narzekali, że dostawali w kegach wadliwy produkt. W końcu więc większość z nich najzwyczajniej tego piwa nie chciała.
Jeśli jednak udałoby się osiągnąć optymalny produkt i powtarzalność produkcji, bez ryzyka wpadki, to i tak zakład miałby kłopot z upchnięciem swojego towaru, pod swoją marką, na trudnym piwnym rynku, gdyż nie ma odpowiednich służb handlowych i przedstawicieli. Dziś nie jest sztuką wyprodukować piwo, opracować ładną etykietę czy odpalić fajną witrynę internetową. Sztuką jest sprzedać piwo, a by tu osiągnąć sukces, trzeba mieć dużo ludzi w terenie i odpowiednie zachęty dla odbiorców. Racibórz tego nie miał. Pozostało więc tylko warzenie taniego piwa pod inne marki albo sprzedaż napoju w cysternach (piwo nie pasteryzowane, niekonfekcjonowane) i powtarzanie co rusz przez właściciela, że miasto nie pomaga.
Mało kto jednak zastanawiał się, że nawet gdyby wszyscy raciborscy piwosze przerzucili się z Warki, Żywca czy Tyskiego na zamkowego Racibora, Hajduka, Bercika, Gobina czy Pilsa, to i tak nie zapewniłoby to wystarczającego grona odbiorców, by utrzymywać ten biznes. Nie pomogła też sobotnio-niedzielna oferta zwiedzania browaru za 5 zł od osoby, choć akurat warto z niej skorzystać, bo za chwilę na bramie mogą być kłódki.
Podobne odczucia mają hurtownicy. – Tym piwem trudno handlować, bo po prostu nie schodzi – mówi jeden z nich, związany od lat z branżą piwną, chcący jednak zachować anonimowość. Racibora miał w ofercie, ale zrezygnował, bo tylko zajmował miejsce w magazynie. – Kibicuję jednak browarowi w Raciborzu ze względów sentymentalnych – dodaje. Sentyment to jednak za mało. Browar w Raciborzu ma co prawda wielu kibiców, ale do przetrwania potrzebny jest mu niezawodny proces produkcji, większy niż dotychczas kapitał, sprawny menadżer i służby handlowe, a dopiero potem przywiązanie raciborzan do lokalnej marki, o które zresztą trzeba umiejętnie powalczyć, a nie tylko mówić, że powinno być.
Dodajmy też, że zakonnicy krzyżaccy z Czech chcieli w Raciborzu kupować piwo, by sprzedawać je pod znaną niegdyś marką browaru w Bruntalu (niem. Freudental), z logo zakonu. Ówczesny dyrektor i właściciel nie wyrazili tym zainteresowania.
G. Wawoczny
Wykorzystano foto bobtrebor/www.skyscrapercity.com
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany