Poszukiwana... i odnaleziona, historia AGD z Raciborza
Akcja "Poszukiwany...poszukiwana. AGD Made In Racibórz" przyniosła nadspodziewanie dobre rezultaty. Otrzymaliśmy wiele wartościowych pamiątek, zdjęć i wspomnień, które DOMGOS wykorzysta z pożytkiem dla wszystkich raciborzan.
Wszystkie osoby, które wzięły udział w akcji otrzymały zaproszenie na obiad do hotelu "Polonia" oraz pamiątkowe statuetki. Natomiast nagroda główna – 1000 zł na zakup dowolnego sprzętu AGD – trafiła do rąk pani Elżbiety Przypadło, która przysłała nam archiwalne zdjęcia oraz spisane własnoręcznie wspomnienia z czasów swojej 20-letniej pracy w DOMGOSIE. Poniżej publikujemy je w pełnej treści.
Moje pierwsze spotkanie z Domgosem zaczęło się w 1 września 1975 roku, kiedy rozpoczęłam 3-letnią naukę w zawodzie ślusarz-mechanik. Dyrektorem zakładu był wówczas Mieczysław Miśkiewicz. Oprócz ślusarzy-mechaników uczyli się jeszcze elektromechanicy i tokarze. Była to dość spora grupa dziewcząt i chłopców – ale wśród przyszłych ślusarzy były tylko cztery dziewczyny, w tym ja.
Praktyka odbywała się 3 dni w tygodniu po sześć, a potem osiem godzin dziennie. Pamiętam niewielki warsztat uczniowski z paroma imadłami, małą tokarką, wiertarko-gwintarką stołową i „płytą elektryczną” do łączenia przewodów elektrycznych. Instruktorami byli wtedy p. Kazimierz Tumidajewicz (był to zwany przez nas „stary instruktor”) i Józef Jaszek („młody instruktor”). Starali się jak mogli nauczyć nas jak najwięcej i najlepiej.
W trzeciej klasie każdy uczeń musiał przepracować określoną ilość dni na wydziałach zakładu. Większość dziewcząt lubiła chodzić do kadr do pani Łasiukowej i kontroli jakości, tam pracowały Rozwita i Gabi (szkoda, że nie pamiętam ich nazwisk). W kadrach pomagałyśmy pani Łasiukowej w prostych pracach, jak np. obcinanie i przybijanie pieczątek na karteczkach posiłków regeneracyjnych, które przysługiwały osobom pracującym w szkodliwych warunkach oraz kobietom w ciąży. W kontroli jakości rozbierałyśmy niesprawny sprzęt domowy przysłany do serwisu. Nieraz dla hecy jeździłyśmy ukryte między paczkami na aucie wiozącym przesyłki na pocztę. Na innych wydziałach pracowaliśmy razem z etatowymi pracownikami, np. na montażu, na taśmie, na ślusarni, hartowni, podzespołach. Był jeszcze wydział remontowy, tokarnia, malarnia, galwanizernia, wtryskarki, bakelity, no i moje ulubione „blachy”. Piszę tak, bo po ukończeniu praktyki w czerwcu 1978 r. skierowano mnie właśnie tam. Ponieważ miałam już ukończone 18 lat, poszłam na pierwszą w moim życiu nocną zmianę, gdzie ustawiaczem był Jasiu Ciszewski. I tak zaczęłam pracować na trzy zmiany. Na dużych prasach mimośrodowych, hydraulicznych, na mniejszych prasach, zgrzewarkach, wiertarkach, gwinciarkach, szlifierkach, gilotynie, polerce, bębnach. Mogło by się wydawać, że młoda dziewczyna nie da sobie rady w takim "męskim" świecie, ale świetnie sobie radziłyśmy. Zresztą większość załogi stanowiły kobiety, dla których w zakładowej przychodni była poradnia "K".
Zmieniali się pracownicy, kierownicy, ustawiacze, itp. Jedni odchodzili, przychodzili nowi. Pamiętam parę nazwisk. Szefem produkcji był Leon Mielimąka, kierownikami, mistrzami zmianowymi byli Andrzej Kosela, Zbigniew Piasecki, Karol Kiepura, Jegliczka, Kretek. Ustawiaczami byli: Jasiu Ciszewski, Bronek Pytlik, Stefan Pytlik, Andrzej Iksal, Paweł Kremser, Bernard Banik, Andrzej Rieger, Norbert Serżisko. Nasze trzy zmiany z „blach” też jakoś się pomieszały, ponieważ dziewczyny odchodziły na urlopy macierzyńskie i moim i jeszcze paru dziewczyn ustawiaczem został Stefan Pytlik. Uważam, że nasza brygada była zgrana. Wszystkie umiałyśmy się dogadać, jedna drugiej nieraz w czymś pomogła, mówiłyśmy sobie prawie o wszystkim, urządzałyśmy sobie urodziny z prezentami, kawą i ciastkiem, mikołajki. Jedna do drugiej miała zaufanie, ponieważ każdy z nas na hali miał szafki, gdzie zostawiałyśmy swoje torebki. Szafki nigdy nie były zamykane i nikomu nigdy nic nie zginęło. Chodziłyśmy nawzajem na nasze śluby i wesela. Kiedyś pojechałyśmy nawet razem na wczasy. Jadłyśmy nawet z jednego garnka (jak widać na zdjęciach – tylko Stefan Pytlik nie był wtedy głodny).
Lubiłyśmy też robić sobie psikusy, oczywiście niezłośliwe. Ja szczególnie w tym przodowałam: nasmarować komuś smarem przyciski na maszynie, zablokować pedał z prasy, przesłodzić herbatę itp. Zawsze było dużo śmiechu. Nawet raz pan Karol Kiepura powiedział, że jestem największym kawalarzem z „blach”. Chociaż nieraz nic nie przeskrobałam, to i tak było na mnie. Kiedyś na mikołajki moja koleżanka Halina przebrała się za Świętego Mikołaja, a ja za diabła. Pokłułam wtedy (oczywiście lekko) dużym widelcem od grilla mojego mistrza zmianowego. Ale za to dostał prezent. Było jeszcze więcej takich różnych żartów, miło powspominać. Jak widać, w latach '80. można było połączyć pracę z żartami, nikt nie miał pretensji. Norma zawsze była wykonana, bo pracowałyśmy w systemie akordowym. Nawet były premie za wysoką normę, za przepracowanie całego miesiąca bez chorobowego. Do tego wczasy pod gruszą, 13. pensja, prezenty na Dzień Kobiet – i to lepsze niż w innych zakładach. W brygadzie panowała rodzinna i przyjacielska atmosfera. Jest nawet kilka małżeństw ludzi z Domgosu. Najbliższe to z „blach” Bronek Pytlik i Teresa Lasak oraz Andrzej Rieger i Kornelia.
W roku 1995 po urlopie wychowawczym zwolniłam się z zakładu, ale do teraz zawsze miło wspominam lata przepracowane w DOMGOSIE.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich byłych, jak i obecnych pracowników Domgosu! Załączam zdjęcia z lat 1986-1988.
Chcąc z pożytkiem dla wszystkich wykorzystać zebrane podczas akcji artefakty, DOMGOS zorganizuje na Zamku Piastowskim stałą ekspozycję pod nazwą "PRL od kuchni", prezentującą realia polskiego gospodarstwa domowego z lat '60-80. O otwarciu wystawy będą informowały lokalne media.
Elżbieta Przypadło (Pawlik)
DOMGOS SP. Z O.O.
47-400 Racibórz, ul. Bosacka 52
e-mail: historia@domgos.com
Tel: 32 415 47 82
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.