Przed nami nadal wszystko to, co najlepsze
Naszraciborz.pl: Dwa tygodnie temu został Pan laureatem prestiżowego, właściwie już międzynarodowego, wyróżnienia "Filar Ziemi Raciborskiej", w kategorii mikroprzedsiębiorstw. Co to zmieni w Pana życiu i pracy ?
Zbigniew Woźniak: Przyznanie mi tej nagrody to miły akcent związany z moją pracą, który niewątpliwie pomoże w promocji pałacu i kreowaniu wizerunku firmy, szczególnie, jeśli się weźmie pod uwagę, że w Raciborzu i powiecie raciborskim mieszka jakieś 110 tys. ludzi i zarejestrowanych jest około 6500 firm, w większości - oczywiście - małych i mikrofirm, takich jak Pałac w Wojnowicach. Tym bardziej zatem przyjemny jest fakt, że to, co robimy zostało dostrzeżone jako coś więcej niż podstawowa funkcja każdej firmy, tj. zarabianie pieniędzy i płacenie podatków. Żartując, mógłbym powiedzieć, że takie wyróżnienie to już powód, by zacząć się martwić, bo często, gdy zaczynają kogoś nagradzać, to znaczy, że się już kończy i trzeba się pośpieszyć, by się nie spóźnić. Tym bardziej, że akurat w maju otrzymałem na przepięknej uroczystości w Warszawie bardzo prestiżowy Order Świętego Stanisława... A wracając do rozmowy na serio, to z nami jest jednak zupełnie inaczej. Jako firma, czujemy, że przed nami nadal wszystko co najlepsze, że możemy zrobić jeszcze wiele dobrego dla Raciborszczyzny, a pozostali laureaci - co było widać na gali - po prostu tryskają energią i pomysłami...
NR: A czym, pańskim zdaniem, wyróżniła się firma "Pałac w Wojnowicach", że została dostrzeżona przez kapitułę FZR?
ZW: W moim przypadku, myślę, chodzi o to, że nie tylko uratowałem wojnowicki pałac od ruiny (co zdarzyło się np. w pobliskim Rzuchowie), ale przede wszystkim przywróciłem go, a właściwie stworzyłem, dla świadomości społecznej jako pałac, obiekt zabytkowy oraz atrakcję turystyczną. Promowanie pałacu wymagało nie tylko wielkiej pracy i nakładów finansowych, ale również pewnej odwagi. Przykładowo, otwierając Muzeum Horroru, miałem pewne obawy, że wielu ludzi potraktuje to jako jakieś dziwactwo, a może i mój daleko posunięty ekscentryzm. Okazało się jednak, że to właśnie Muzeum Horroru przyciąga najwięcej ludzi z odległych stron, bo domów przyjęć i hoteli, a nawet izb regionalnych jest wszędzie pod dostatkiem. Natomiast muzeum stało się produktem turystycznym o wymiarze ponadregionalnym. A trzeba mieć świadomość, że w dzisiejszych czasach potencjalny turysta, nawet ten z dość cienkim portfelem, ma do wyboru nieprzebrane możliwości wyjazdowe. Jemu jest obojętne, czy ktoś zainwestował dziesiątki milionów, czy stworzył jakąś atrakcję własnym sumptem. Po prostu musi być ciekawie, a kwesie typu: co się komu opłaci lub kto do tego dopłaca, są mu zupełnie obojętne. Zatem, jeśli np. wybierają się do nas autokary z Bielska, Mikołowa czy Opola, z ludźmi, którzy koniecznie chcą przeżyć emocje związane ze zwiedzaniem Muzeum Horroru, to już jest dla nas potwierdzenie, że pomysł był dobry. Mamy zatem zamiar nadal robić jak najlepiej to, co robimy, a jak nam wpadnie do głowy coś jeszcze lepszego, to spróbujemy i tego.
NR: Jak długo Pan pracował, by otrzymać to wyróżnienie?
ZW: Proszę Pani, biznesu nie prowadzi się dla wyróżnienia, jest to raczej jakiś sposób na życie, rozwijanie się, a jednocześnie źródło utrzymania. Jeśli jeszcze daje to trochę radości i pozwala się spełniać, to już jest bardzo dobrze. W moim przypadku, ta szacowna i prestiżowa statuetka "Filar Ziemi Raciborskiej" przyszła akurat w 25. roku mojej działalności gospodarczej (ale FZR przyznawany jest dopiero po raz szósty, w tym drugi raz w wymiarze międzynarodowym, polsko-czeskim). Dokładnie ćwierć wieku temu przybyłem do Raciborza by, korzystając z "ustawy Wilczka" i dokonującego się przełomu ustrojowego, otworzyć tu firmę i wybudować dom. Można więc śmiało powiedzieć, że należę na ziemi raciborskiej do pionierów budowy kapitalizmu w III Rzeczypospolitej. Teraz, już od ośmiu lat, mieszkam w Wojnowicach, ale te pięć kilometrów jakie mam do Raciborza, to mniej niż odległość między dzielnicami w dużych miastach i praktycznie każdego dnia jestem w Raciborzu. Czuję się zatem raciborzaninem i wojnowiczaninem jednocześnie, a właściwie mieszkańcem Raciborszczyzny. To już niewątpliwie jest moja mała ojczyzna, moje miejsce, a wręcz mogę powiedzieć, że jestem stąd.
NR: A co Pan robił, zanim stał się właścicielem wojnowickiego pałacu?
ZW: Wiele różnych rzeczy. Wraz z PRL-em, pożegnałem się z pracą urzędniczą w górnictwie. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i otworzyłem w Raciborzu wytwórnię wód gazowanych, zlokalizowaną na terenie ówczesnego ZEW-u. Szło bardzo dobrze, ale trafiła się okazja na duży sklep w centrum miasta. Na rogu Opawskiej i Ogrodowej otworzyłem najpierw sklep spożywczy z prawdziwego zdarzenia, a następnie spożywczo-przemysłowy. To były lata, że nawet ludzie handlujący na łóżku turystycznym zarabiali spore pieniądze, więc porządny sklep w znakomitym punkcie miasta to było to. Do tego doszedł wkrótce sklep w branży RTV na ulicy Ogrodowej i kantor walutowy. Kiedy już sklepów spożywczych zrobiło się za dużo, przebranżowiłem się na artykuły do wykończenia wnętrz, zaś niedługo potem otwierałem kolejne kantory walutowe, na Długiej i Szewskiej. Potem przyszła kolej na VIVAT, który w 2001 roku wyznaczył w Raciborzu nowy standard dla domów przyjęć. No i w 2003 roku kupiłem od Starostwa Powiatowego budynek po szpitalu w Wojnowicach, znany teraz jako pałac w Wojnowicach, który dziś stanowi pewną oś, wokół której obraca się moja działalność. Muszę jednak podkreślić, że działalność biznesowa nigdy nie przysłoniła mi człowieka i przez te wszystkie lata nie zapominałem o potrzebujących. Zawsze prowadziłem działalność charytatywną dla tych, którzy mieli mniej szczęścia w życiu, a w szczególności dla osób niepełnosprawnych.
NR: Słyszałam jednak, że praca w pałacu to jeden z kilku kierunków Pana zainteresowań.
ZW: To prawda, ja lubię ruch, zmiany, oraz wciąż nowe wyzwania. Co rok przygotowuję autorski występ na Gwiazdce Serc, jestem członkiem Raciborskiego Kurkowego Bractwa Strzeleckiego, w styczniu wydałem książkę sensacyjną "Oko zła", zaś od czasu do czasu publikuję w okolicznych mediach opowiadania na tematy historyczne. Od nowego roku wszedłem też w program mający na celu pomaganie ludziom, którzy mają problemy z nadwagą oraz ciągłym zmęczeniem i brakiem energii. Można powiedzieć, że to niemało, ale jakoś udaje mi się tak gospodarować czasem, że starcza go również dla mojej rodziny.
NR: Jest Pan człowiekiem o wielu zainteresowaniach i kierunkach działania. Czego w takim razie życzyć Panu na następne lata?
ZW: Po prostu szczęścia, tzn. by nie opuszczało mnie poczucie, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo tak naprawdę nieważne co się robi, co posiada i w jakich układach żyje, tylko czy czujemy się szczęśliwi. A ja akurat mam to wspaniałe poczucie szczęścia od zawsze...
NR: Dziękuję za rozmowę.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany