Na raciborskim bruku
Czytadło na weekend. Po krótkich formalnościach w polskim urzędzie celnym w Brzeziu nad Odrą, przechodzę przez granicę polsko-niemiecką. Serce bije mi mocno, gdy znalazłem się na polskiej ziemi należącej do państwa niemieckiego. Ziemia ta niczym nie różni się od tej, którą przed chwilą opuściłem...
Nie różni się niczym od naszej polskiej ziemi... Takie same tu kwiaty i drzewa, takie same domy, takie same krzyże przydrożne z polskimi napisami, tacy sami ludzie...
Jest niedziela więc spotykam wśród pól i łąk dużo przechodniów, korzystających z pięknej pogody. Rozmowa toczy się w języku polskim i niemieckim. Smutek i przygnębienie ogarnia mą duszę i w żaden sposób nie mogę sobie wytłumaczyć dlaczego tak jest... Dlaczego tak się stało...
Po równej wykładanej kostką szosie mkną auta i autobusy. Raciborzanie opuszczają miasto, by użyć letniej swobody na łonie polskiej natury, na łonie przepięknej przyrody, którą okolice miasta obficie zostały obdarowane, Czytam napisy na przejeżdżających autach, wskazujące trasę podróży, na której kursują.
- Ratibor - Gasthaus Obora.
- Cóż to za dziwoląg językowy, - pytam sam siebie,..
Dawno już autobus przemknął, pozostawiając za sobą obłoki kurzu, ale myśl moja powraca ciągle do umieszczonego na nim napisu. Gasthaus - restauracja lecz skąd "Obora"? Cóż to za "Obora"? Przebiegam w myśli cały znany mi słownik niemiecki i nie mogę absolutnie znaleźć podobnego wyrazu.,. I na próżno bym go szukał... Obora to przecież wyraz nasz, polski, to wyraz naszych ojców i braci, którzy tu od wieków zamieszkiwali i do których ta ziemia należała. Nazwę tę dano uroczemu miejscu w okolicznych lasach i mimo upływu wieków całych, przetrwała po dziś dzień; została przyswojona przez miejscowych Niemców, przetrwała... To dobrze, bo ma ona swoje wymowne świadectwo...
Idąc tak w zamyśleniu, spostrzegam naraz duży krzyż przydrożny z ciosanego kamienia. Spoglądam w jego stronę, Pod wizerunkiem Ukrzyżowanego Chrystusa widzę napis w języku polskim: Patrz grzeszniku co wycierpiałem za twoje nieprawości...
Zastanawiam się. Czytam raz, drugi, trzeci... Zdaje mi się, że w tym napisie widzę całą tragedię tej ziemi, a w Ukrzyżowanym Chrystusie symbol tutejszego ludu polskiego, który cierpi nie za swoje winy... Cierpi za grzechy, których sam nigdy nie popełnił, za grzechy cudzej zachłanności i bezprawia... Doszedłem do Raciborza.
Smutnie przepływająca prawie przez sam środek miasta rzeka Odra szumi jakąś bolesną opowieścią... Opowiada... Skarży się tylko, że jej tu, w tym zgermanizowanym mieście nikt już nie rozumie... A ci, którzy ją jeszcze rozumieją, dumają smutno, tak jak ona,.. A jednak chociaż na ulicach tak rzadko słyszałem mowę polską, chociaż wszystkie szyldy i napisy, chociaż wszystkie ogłoszenia pisane są w języku niemieckim, widać, że mieszkańcy Raciborza to dzieci Polski... Dzieci i potomkowie wielkiego Narodu Polskiego... Wieczorek, Dudek, Bogusławsky, Jasinsky, Golomb, Dombek, Nowak i wiele, wiele innych rdzennie polskich nazwisk świadczyć będzie po wieki wieków, że w mieszkańcach tego miasta krew polska płynie, nawet wówczas, gdyby oni sami przyznać się do tego nie mogli... A kto wie, może jeszcze kiedyś ta polska krew 1 polska dusza odezwie się w nich i może otrząsną się wówczas z tej obcej, germańskiej skorupy...
Postanawiam iść tam, gdzie powinienem znaleźć jakieś ślady obecnej tu, mimo wszystko, polskości. Wchodzę do kościoła, Jest obszerny, ale jakiś ponury i pusty. Brak tu tych ozdób kościelnych, których tak pełno jest w naszych kościółkach. Ale nie tylko pod tym względem kościół jest pusty. Mimo niedzieli, nie ma tu prawie nikogo. Dwóch tylko mężczyzn klęczy w ławkach, parę kobiet modli się cicho i to wszystko, Zrozumiałem. Modlenie się w Trzeciej Rzeszy nie należy do rzeczy chętnie widzianych, popularnych... Widzę tu różne napisy w języku niemieckim, ale ani jednego polskiego wyrazu. Nie ma go nawet pod stacjami Męki Pańskiej. Mimo woli zapytałem sam siebie, dlaczego u nas, w Polsce na Górnym Śląsku w kościołach są dwujęzyczne napisy, a tu tak brutalnie tępi się naszą mowę, którą przecież 'Włada i mówi olbrzymia 'Większość polskiego ludu? Muszę być jednak sprawiedliwym, owszem, w kościele tym spotkałem jeden jedyny napis w języku polskim. Przy wychodzeniu z kościoła z zauważyłem na drzwiach tabliczkę z emaliowanymi literami: - Uszanujcie miejsce święte, nie plujcie w kościele
Jakby dla ironii napis ten tu przywieszono i to jeszcze z błędem językowym. Tak, dla ironii, bo poza tym jednym napisem nie ma tu ani jednego wyrazu ojczystego, wszystko po niemiecku, ale ten właśnie specjalnie dano w naszej ojczystej mowie - jakby dla jeszcze większego poniżenia i ośmieszenia tych, którzy do języka tego się przyznają i nim mówią..
Wychodzę z głębokim niesmakiem z tej świątyni pańskiej, w której zamiast miłości bliźniego i wzajemnego szacunku ludzi, mieszka duch niemieckiej brutalności i bezprawia. Kościołów jest tu więcej. Idę więc teraz do Dominikanów. Ciche mury średniowiecznej świątyni tchną tym razem jakby zupełnie innym duchem, Zaraz po przekroczeniu progów świątyni usłyszałem śpiew. Słucham, Tak, to śpiew w naszym języku, to śpiew polski. Kilkanaście kobiet-ślązaczek i kilku mężczyzn-ślązaków śpiewało polskie godzinki, modląc się do Stwórcy językiem swych ojców i dziadów. Napisy pod stacjami Męki Pańskiej dwujęzyczne, polskie i niemieckie. Haft na obrusie, nakrywającym główny ołtarz, w języku polskim, Mimo woli, jakby chcąc podziękować Bogu za tę chwilę pokrzepienia zginają mi się kolana i zaczynam się modlić... Modlę się, żeby Bóg dał Braciom moim, tak sponiewieranym, tak wyzutym ze swej ojcowizny, .tak zgnębionym, moc wytrwania..
Zaciekawiony stroną architektoniczną, wewnętrznym urządzeniem oraz w poszukiwaniu śladów polskości, wybieram się jeszcze do kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja. Przed wejściem spotykam dwu ministrantów. Pytam ich po polsku. Obojętnie wzruszają ramionami i odpowiadają po niemiecku, że nie rozumieją. Zadaję im więc pytania w języku niemieckim i dowiaduję się interesujących rzeczy. Oto proboszczem tej parafii jest ksiądz prałat Ulitzka. Któż tego oprawcy i grabarza ludu polskiego nie zna na Śląsku? Któryż z naszych braci z nad Odry nie pamięta jego szowinistycznych przemówień przeciwko Polakom w pruskim parlamencie? Nazwisko proboszcza parafii świętego Mikołaja mówiło mi już wszystko, chociaż już o nie więcej nie pytałem. Wiedziałem, że tam, gdzie z ust księdza, najzagorzalszego wroga Polaków płyną słowa nienawiści w stosunku do bliźniego, tam wiary prawdziwej i szacunku dla rzeczy świętych być nie może. Ale dowiedziałem się też, że prałat Ulitzka dostał nagrodę od swoich za pracę swego marnego żywota. Oto odsunięty jest dzisiaj całkowicie od spraw politycznych, reżim hitlerowski kiepsko mu zapłacił za jego minione "zasługi". Przekreślony po prostu w życiu politycznym, rozchorował się zawiedziony prałat i wyjechał gdzieś na kurację...
Idę dalej, na peryferie miasta, bo wiem, że tam spotkam swoich. l nie pomyliłem się, Zaraz na przedmieściu Starej Wsi słyszę język polski częściej, niż niemiecki. Tak, tu mieszka nasz lud! Nasz! Twardo jeszcze trzymający się mowy ojczystej. Zatrzymuję się przed jednym z domków. Wychodziła jakaś kobiecina. Rzucam pod jej adresem pytanie: - Gdzie tu budują polskie gimnazjum?
Popatrzyła na mnie trochę podejrzliwie, poczem odrzekła:
- Polsko gimnazyjo? A to muszom iść na Marienstrasse, tam na sóm kóniec.
Znalazłem. Olbrzymi teren, odgrodzony wysokim parkanem od reszty przedmieścia i jezdni. Zbliżam się do płotu i zaglądam do wnętrza przez szparę. Budowa na całym terenie rozpoczęta, piwnice skończone, fundamenty skończone. Mury powinny rosnąć dalej jak na drożdżach, bo to przecież najlepszy sezon budowlany, czerwiec-lipiec. Tymczasem od przechodzącej dziewczynki dowiaduję się, chociaż wiedziałem już o tym z prasy, że budowa została wstrzymana, bo "jym jeszcze papiórów Miymce nie załónaczyli". To dziwne. Kiedy praca już w najważniejszych, bo w fundamentalnych początkach wykonana, władze niemieckie robią poprawki w planach, byle tylko jak najbardziej utrudnić powstanie tej nowej placówki narodowej w tym morzu germanizacji i bezprawia.
W tej chwili przechodziła koło mnie grupa mężczyzn w średnim wieku. Przystanęli. Jeden z nich wskazał na budowę.
- Sehen Sie maI, hier bauen die Polacken ihre Bude...
Słowa te wypowiedziane były pod moim adresem tak głos no, bo wyczuli, że jestem Polakiem... W każdym razie ze słów tych wywnioskowałem, że polskie gimnazjum żeńskie w Raciborzu jeszcze przed swymi narodzinami, życie będzie mieć znojne i ciężkie, życie pełne trudu i ofiarności.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Był najwyższy czas, by pożegnać tę ziemię, na której rodzili się, żyli i umierali nasi ojcowie i praojcowie. Poszedłem przed odjazdem złożyć ostatni akt hołdu w miejscu ich wiecznego spoczynku. Spodziewałem się, że i tu, na cmentarzu prawo siły zapanowało nawet w stosunku do tych, co umarli. Jakież więc było moje zdumienie, gdy na środku cmentarza, leżącego przy szosie Racibórz - Głubczyce, ujrzałem ogromną postać Chrystusa, dźwigającego ciężki krzyż, a pod spodem, na cokole wielki napis w języku polskim. - Weź swój krzyż i idź za mną... A potem dopiero, pod spodem, drobne tłumaczenie niemieckie.
Tu też dopiero przekonałem się, że jednak w tym mieście, pełnym germańskiej siły i... brutalności, pod tą pokrywą niemieckości, jest wszędzie niezatarta polskość. Świadczyły o tym nagrobki na cmentarzu, z których prawie połowa nosiła napisy polskie. Odmówiłem za dusze mych polskich braci i ojców "wieczny odpoczynek", a wychodząc z tego miejsca ciszy i wiecznego pokoju, spojrzałem jeszcze raz na Chrystusa, niosącego ciężki kamienny krzyż i przeczytałem wielki, polski napis: - Weź swój krzyż i idź za mną..
Źródło: Florian Śpiewak, „Na raciborskim bruku”, [w:] Kalendarz Górniczo – Hutniczy na rok zwyczajny 1939.
opr. G. Nowak
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany