Platan doktora Carla Kuha
Niewielu zapewne wie, że w pobliskich Wojnowicach mieszkał niegdyś wybitny człowiek, właściciel ziemski i przedsiębiorca, lekarz i społecznik, członek loży masońskiej i filantrop, doktor medycyny i filozofii, prof. dr Carl Johann Christian Kuh. Oto opowieść o pewnej kobiecie, która przy jego pałacu wieszała wianki.
Niewielu zapewne ludzi wie, że w pobliskich Wojnowicach mieszkał niegdyś wybitny człowiek, właściciel ziemski i przedsiębiorca, lekarz i społecznik, członek loży masońskiej i filantrop, doktor medycyny i filozofii, prof. dr Carl Johann Christian Kuh. Można by długo pisać o jego zasługach dla Raciborza i okolicy, oraz o ludziach dla których okazał się dobroczyńcą, ale poniższa historia jest o czymś zupełnie innym. Ma charakter romantyczny i wiąże się z wojnowickim pałacem, a właściwie okalającym go parkiem...
Kiedy w 1829 roku, zaledwie 25-letni wrocławski lekarz Carl Johann Kuh składał hołd lenny aby stać się właścicielem ziemskim, nie zastanawiał się pewnie, że to właśnie z Wojnowicami, które otrzymał wraz z kilkoma innymi wsiami w spadku po ojcu, zwiąże do końca życia swój los. Niezwłocznie przystąpił do budowy właściwego stanowi społecznemu do którego przynależał, okazałego dworu, który praktycznie stał się jego główną siedzibą aż do śmierci w 1872 r.
Budowniczowie w szybkim tempie wznieśli budowlę i w 1830 roku doktor zamieszkał w swojej posiadłości. Na parterze znalazły się gabinety potrzebne do wykonywania praktyki lekarskiej, zaś na piętrze część mieszkalna. Na początku swej drogi zawodowej, jeszcze we Wrocławiu, jakoś nie potrafił się odnaleźć w środowisku lekarzy o ugruntowanej już sławie. Patrzyli na niego z pewną zawiścią, a może i obawą, gdyż był niezwykle utalentowanym młodym człowiekiem. W Wojnowicach wszystko się odmieniło. W szybkim tempie doktor, a później już profesor, stał się doskonałym specjalistą chorób oka a także laryngologiem. Jego sława zataczać zaczęła coraz szersze kręgi. Tak więc zgłaszali się do niego pacjenci nie tylko z całego Śląska ale także z jeszcze odleglejszych terenów. Trzeba jednak tu dodać, że nie sama tylko fachowość przyciągała do niego rzesze pacjentów ale również i stosunek do nich i dobroć serca. Wielu ludzi, którzy ze względu na ubóstwo skazani byli na brak opieki lekarskiej, u profesora doświadczyli jej i to zupełnie za darmo...
Mimo zmiennych kolei życia, bo z jednej strony profesor był właścicielem nie tylko kilku majątków ziemskich, ale również i kopalni Charlotte w Rydułtowach (obecnie KWK Rydułtowy), z drugiej zaś stracił żonę i dzieci w wyniku epidemii, zawsze był otwarty na innych ludzi, dla których zawsze coś robił. To on doprowadził do wybudowania w Raciborzu największego w tamtych czasach na świecie zakładu dla głuchych, który istnieje do dziś, zaś wespół z księciem Lichnowskim sprawił iż kolej z Berlina do Wiednia została poprowadzona właśnie przez Racibórz, co przyniosło niesamowity rozwój miasta...
Równolegle z budową rezydencji, jak to było wtedy w zwyczaju, Carl Johann założył wokół dworu park. Sprowadził szlachetne odmiany buka czerwonego, kilka gatunków dębów, klony, jesiony, wierzby czarne i kasztanowce. Szczególnie godne miejsce wśród nasadzeń zajął platan klonolistny, który to gatunek stanowi ozdobę większości europejskich parków dworskich, a i wielu miejskich. Platan ów nadzwyczajnie szybko zaaklimatyzował się, rozrastał i z biegiem lat wyrósł na wspaniałe drzewo.
Któregoś wiosennego popołudnia patrząc z okien gabinetu, profesor zauważył przy platanie jakąś młodą jeszcze kobietę, która zachowywała się dość dziwnie. Sprawiała wrażenie, że obejmuje drzewo. Zaintrygowany wyszedł na dwór i powoli zaczął się do niej zbliżać. Ta, pewnie powodowana intuicją, obejrzała się, odskoczyła dziwnie od drzewa, po czym – zmieszana, czerwieniąc się - zaczęła przepraszać, bo weszła bądź co bądź do prywatnego parku. Doktor zaciekawiony, ale jednocześnie jakby jej nie słuchając, patrzył nadal w kierunku pnia drzewa. Zauważył coś dziwnego. Na tasiemce, na cienkiej gałązce wisiał wianuszek o średnicy około dziesięciu centymetrów, zrobiony z bluszczu i łąkowych kwiatów. Kobieta zapytana co to jest, nadal czerwieniąc się, odpowiedziała iż jest to wianuszek wdzięczności. Nadal nie było jasne o co z tym wianuszkiem chodzi. Kiedy przyjrzał jej się dokładnie, przypomniał sobie, że jakiś rok wcześniej ta kobieta była tutaj z córką, która już prawie nie widziała. Gdy zdiagnozował chorobę i stwierdził, że jedynym ratunkiem dla wzroku córki może być operacja, wybuchnęła płaczem, że niestety nie stać ich na to. Wówczas, jak to zresztą często czynił, wykonał operację za darmo, nie żądając jakiegokolwiek zadośćuczynienia. Po roku, kiedy córka znów ma zdrowe oczy, matka chciała chociaż w ten sposób podziękować swemu dobroczyńcy. Teraz to doktor się zmieszał, gdyż z natury był człowiekiem skromnym i nie dla podziękowań robił to, co robił. Wzruszony i przekonany, że podziękowania nie są potrzebne, na pożegnanie serdecznie uścisnął rękę kobiety i wrócił z powrotem do gabinetu.
Z biegiem czasu, kiedy wieść o wianuszku rozeszła się po okolicy, na platana zaczęto zawieszać coraz więcej wianuszków wdzięczności, bowiem doktor Kuh w swej wspaniałomyślności nie raz jeszcze operował ludzi biednych, ratując im wzrok.
Kiedy w trzy lata po śmierci profesora, w czerwcu 1875 roku dobra wojnowickie zakupił rotmistrz Heinrich Banck z Magdeburga, spacerując po parku nie omieszkał zatrzymać się przy platanie, na którym wisiało kilkadziesiąt wianuszków. Powiędnięte już, wisiały nadal na swoich wstążeczkach. Kilka z nich leżało na trawie nie wytrzymując działania upływającego czasu. Zdziwiony dociekał u miejscowych skąd one tam się wzięły i co oznaczały. Okoliczni mieszkańcy ze wzruszeniem wspominali dobre uczynki poprzedniego właściciela. Z biegiem czasu i pozostałe wianuszki spadły na poszycie, gdzieś zatraciły się... Od tego czasu minęło prawie sto czterdzieści lat, ale jeszcze do końca wojny, na dworze państwa von Bancków, wśród pokojówek i kucharek żywe były opowieści o tych wiankach i dobroci profesora. Teraz zostało już w Wojnowicach zaledwie kilkoro najstarszych mieszkańców, którzy jako dzieci coś na ten temat słyszeli.
W latach osiemdziesiątych XX wieku ząb czasu pokonał i starego platana, ale z jego korzeni, w tym samym miejscu rośnie nowy. Ma około 30 lat, jest silny, zdrowy i zapowiada się na godnego następcę swego poprzednika. Pewnie przejmie po nim całe piękno, ale może i tradycję. Niedawno reaktywowany został zwyczaj wieszania wianuszków, lecz już nie wdzięczności tylko wianuszków szczęścia. Zakochani, którzy czują się naprawdę szczęśliwi, goszcząc w wojnowickim parku mogą na znak swojego szczęścia zawiesić na tasiemce swój wianuszek, aby po latach jak wrócą w to miejsce przypomnieć sobie chwile szczęścia. To coś na podobieństwo niegdyś modnego wycinania scyzorykiem na pniach drzew serc przebitych strzałą i inicjałów, ale bardziej romantyczne, a zarazem i nowoczesne, bo nieszkodliwe i ekologiczne...
Wiesław Długosz
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany