Ukryta baszta w wojnowickim pałacu
Czytadło na weekend. Jeśli założymy, że dr Kuh był gospodarzem tajemniczych spotkań masońskich, to - w czasach gdy działalność wolnomularska budziła wiele mieszanych emocji i podejrzeń – całkiem realne jest, że to właśnie on kazał wybudować tunel, połączony np. z odgruzowanymi i wreszcie zbadanymi przez niego po latach podziemiami starej baszty...
Dr Carl Johan Kuh, mimo posiadania szerokich horyzontów i gruntownego wykształcenia, już od czasów swego szczęśliwego dzieciństwa był marzycielem. Wpisywało się to znakomicie we wszechobecny w literaturze i sztuce w okresie jego dorastania duch romantyzmu. Może to pierwsze opowiadania Josepha von Eichendorffa, które łapczywie czytał jako nastolatek, wyrobiły w nim niezwykłą wrażliwość na piękno, nastrój miejsca i chwili, a może po prostu był z natury niezwykle wrażliwy. Początkowo nieokreślone marzenia i niesprecyzowane pragnienia zaczęły się krystalizować w czasach gdy dorósł i pora było wybrać kierunek swego wykształcenia. Pierwotnie myślał o prawie (zapewne chcąc zbawiać świat), ale ostatecznie zdanie zmienił. Na szczęście apodyktyczny ojciec, który zajmował się z wielkim powodzeniem działalnością kupiecką, nie widział niczego zdrożnego w studiowaniu przez syna medycyny, bo w tamtych czasach oznaczało wielką nobilitację dla rodziny. Tyle tylko, że Carl po ukończeniu w 1826 r. z tytułem doktorskim wydziału medycznego Uniwersytetu Wrocławskiego zapragnął pomagać chorym i ubogim, którzy nie mogą sobie pozwolić na opiekę medyczną. Rzeczywistość we Wrocławiu, w którym mieszkał, okazała się jednak dość brutalna. Dobrze prosperujące dzięki leczeniu bogatej elity środowisko lekarskie nie patrzyło przychylnym okiem na, nie dość że utalentowanego i pracowitego, to jeszcze młodego i posiadającego dobre wyniki lekarza-filantropa. Na każdym więc kroku usiłowano go w kręgach lekarskich marginalizować i podważać zaufanie do niego. Przecież jeśli leczy ubogich i na dodatek często za darmo, to pewnie dlatego, że jest marnym lekarzem. Nie była to dla ambitnego Carla sytuacja komfortowa, ale – jak to w życiu bywa – rozwiązanie przyszło samo. Zmarł ojciec i ktoś musiał zająć się administrowanymi przez niego (i należącymi do rodziny) dobrami w Lekartowie, Bojanowie, Ocicach Górnych i Wojnowicach. Padło na Carla, który nie widząc dla siebie przyszłości we Wrocławiu, przejął w całości dzięki spadkowi oraz cesji majątkowej matki i sióstr wymienione dobra. Został naprawdę bogatym człowiekiem.
Ponieważ pragnął osiąść w tej okolicy na stałe, a w przejętych dobrach nie było budynku odpowiedniego na lokum stosowne do jego nowej pozycji społecznej, postanowił wyszukać pod budowę swej rezydencji jakieś godne i urokliwe miejsce. Wybrał Wojnowice, w których na górującym nad Cyną wzgórzu, wśród pól uprawnych, od niepamiętnych czasów sterczała stara, niemiłosiernie zarośnięta chaszczami, zapomniana baszta. Nikt już nie wiedział kto, kiedy i po co ją wybudował, czy była to pozostałość po jakiejś strażnicy, areszcie, a może posterunku ? W każdym razie, od dawna była opuszczona, a jeśli się już ktoś do niej zapuszczał, to najczęściej jacyś owładnięci szałem namiętności zakochani, albo okoliczni mieszkańcy, którzy od czasu do czasu podkradali z otaczającego ją muru stare, gotyckie cegły.
To właśnie uroczysko wyzwoliło w 24-letnim Carlu jakieś dziecięce nostalgie i marzenia. Postanowił, że tu właśnie zbuduje swą siedzibę. Zamówił projekt wystawnego, piętrowego pałacu, z okazałą elewacją od strony wschodniej, której najważniejszym elementem będzie fronton w osi budynku, zaś nad szczytem wielkiego, dwuspadowego, mansardowego dachu górować miała wieżyczka z oknami, służącymi jako doświetlenie klatki schodowej. Po bokach budynku zaprojektowano dwa duże, nieco cofnięte skrzydła odchodzące w kierunku zachodnim. Problem był tylko jeden. Projektowany pałac nijak nie współgrał architektonicznie ze starą basztą, a dla Johana nie do pomyślenia było żeby ją zburzyć. Poruszało też wyobraźnię i ciekawiło go niezmiernie co kryje się w jej podziemiach, które były częściowo zniszczone i zasypane.
Zdecydował więc, że ... baszta pozostanie, ale niewidoczna. Znaczy to, że zostanie obudowana nowym pałacem, niejako weń wtopiona. Jak postanowił, tak i zrobił, choć zarówno architekt, jak i mistrz budowlany oraz robotnicy nie mogli się nadziwić fanaberii nowego inwestora. Nie były to bowiem czasy w których szanowano by dokonania architektoniczne minionych wieków, a stare budowle służyły zwykle jako źródło taniego budulca. Carl Kuh dokonał zatem jakby salomonowego wyboru, basztę zachował i jednocześnie nie zachował, gdyż dla oka patrzących z zewnątrz nie było po niej śladu... Jednocześnie zmieniło się całe otoczenie budowli, gdyż ekipa ogrodników dokonała nasadzeń ciekawych, specjalnie sprowadzonych z dalekich krajów, gatunków drzew i krzewów, dając tym samym początek późniejszego parku w modnym tak w owym czasie stylu angielskim.
Po roku, piękny w swej regularnej formie, choć wewnątrz urządzony z pewną, właściwą protestantom powściągliwością, pałac był gotowy. Carl Kuh zamieszkał w swej posiadłości . Odtąd bieżące sprawy związane z administrowaniem majątkiem, oraz zamysł otworzenia w nim niewielkiej kliniki pochłonęły go bez reszty. Plany związane z odgruzowaniem i eksploracją podziemi baszty na długie lata poszły w odstawkę. W 1831 roku otwarła podwoje wymarzona klinika, specjalizującą się w dopiero co raczkującej wtedy chirurgii oka. Ledwie co dr Kuh zdążył zasłynąć w okolicy ze swych medycznych dokonań oraz dobroczynności ( gdyż leczył wszystkich potrzebujących, a od ubogich nie pobierał opłaty) niespodziewanie wybuchła epidemia cholery. Poświęcił się walce z nią bez reszty, czego o mało nie przypłacił życiem. Zostało to należycie docenione przez władze miasta, które wystosowały do niego piękny list dziękczynny. W 1832 r. ożenił się, zaś jego sukcesy na gruncie medycyny, jak również i działalność dla społeczeństwa, zaczęły znajdować uzanie we Wrocławiu. Tam też się w roku 1835 przeprowadził. Kariera pochłonęła go bez reszty i dr Kuh z rzadka tylko odwiedzał swe włości w Wojnowicach. W tej sytuacji ani nawet do głowy nie przychodziły mu myśli o tajemnicach, jakie mogą się kryć w zasypanych podziemiach. Jego życie pełne było sukcesów i zaszczytów, ale niestety i tragedii. Do 1848 roku, kiedy to wrócił na stałe do Wojnowic, został wdowcem (ożenił się ponownie), przeżył ciężką chorobę oraz stracił trzech synów. Jednocześnie jednak był inicjatorem i udziałowcem w tworzeniu największego w tym czasie w Europie zakładu dla głuchych w Raciborzu. Przyczynił się, wraz z księciem Lichnowskym oraz burmistrzem Schwarzem do poprowadzenia kolei Wilhelma właśnie przez Racibórz, co przyniosło miastu bezprecedensowy rozwój. W końcu 1843 roku dr Kuh nabył od Fryderyka Hoffmana oraz Franciszka Wincklera (założyciela słynnego śląskiego rodu magnatów przemysłowych von Tiele-Winckler, mającego główną rezydencję w bajkowym pałacu w Mosznej, do którego należała siódma fortuna w całym Cesarstwie Niemieckim) skonsolidowaną kopalnię Charlotte w Rydułtowach (obecnie KWK Rydułtowy), stając się największym producentem węgla w okolicy. Zajmował się też nadal działalnością filantropijną. Najbardziej jednak interesującym dla nas faktem z jego życia jest członkostwo w powstałej w 1835 roku w Raciborzu loży masońskiej "Fryderyk Wielki ku sprawiedliwości na Wschodzie", która należała do Wielkiej Loży Trzy Globy w Berlinie. Co prawda, miała ona swą siedzibę przy Zwingerstrasse (obecnie Wojska Polskiego) w Raciborzu, ale istnieją przypuszczenia, że niektóre jej tajemne rytuały odbywały się w wojnowickim pałacu.
I w tym miejscu dochodzimy do tematu tajemniczego tunelu przypadkowo odkrytego w sąsiedztwie wojnowickiego pałacu wiosną 2013 roku (opisanego na portalu naszraciborz oraz na łamach dwumiesięcznika "Krzanowice i okolice"). Jeśli założymy, że dr Kuh był gospodarzem tajemniczych spotkań masońskich, to - w czasach gdy działalność wolnomularska budziła wiele mieszanych emocji i podejrzeń – całkiem realne jest, że to właśnie on kazał wybudować tunel, połączony np. z odgruzowanymi i wreszcie zbadanymi przez niego po latach podziemiami starej baszty, gdzie można było nie tylko coś ukryć, ale też schronić się a nawet ewakuować. Czasy były bowiem niespokojne, swe krwawe żniwo zbierała Wiosna Ludów (jej ofiarą padł np. współpracujący z doktorem Felix Książę Lichnowsky, poseł do parlamentu pruskiego z powiatu raciborskiego, którego zabił rozszalały tłum we Frankfurcie nad Menem). Właśnie tego typu praktyczna potrzeba sprzęgła się z wieloletnimi marzeniami Kuh`a by wreszcie dowiedzieć się czegoś więcej o baszcie, której nieodkryta tajemnica tak mocno stopiła się z jego młodzieńczymi marzeniami, a jednocześnie która fizycznie tkwiła wewnątrz pałacu (i która do dziś odznacza się wyraźnie mimo modernizacji i rozbudowy obiektu przez Heinricha von Banck`a).
Czy faktycznie tak było jeszcze nie wiemy, bo podziemia baszty są niedostępne. Zamurowano je być może jeszcze za życia dr Kuh`a, a może już w czasie rozbudowy pałacu pod koniec XIX wieku. Jest też druga możliwość: może Carl Kuh w swym pracowitym życiu w końcu nie znalazł czasu na realizację marzenia o odkryciu tajemnicy podziemi baszty i ich wcale nie odgruzował ? To by oznaczało, że znajdują się w stanie w jakim je 185 lat temu zastał. Ale dokąd prowadziłby wtedy tajemniczy tunel od strony studni i po co by go ktoś budował ?
Pozostaje mieć nadzieję, że pewnego dnia poznamy prawdę, a tymczasem musimy zadowolić się - jak niegdyś młody Carl Johan Kuh - marzeniami o jakimś sensacyjnym odkryciu...
Zbigniew Woźniak
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.