Prawda o latach 1945-1950
Latem 1945 roku rozpoczęła się rozbiórka wypalonego śródmieścia Raciborza. Cegły z kamienic transportowano na dworzec kolejowy, skąd wysyłano je na odbudowę Warszawy. Trauma stolicy spalonej po kapitulacji powstania stała się udziałem dawnego miasta III Rzeszy, o który Polska wiodła dyplomatyczny spór z Czechosłowacją.
Spacerując po centrum Raciborza z pewnością nieraz zadaliśmy sobie pytanie, dlaczego tak wiele tu pustych przestrzeni a tak mało fragmentów starej zabudowy, na dodatek złączonej z brzydkimi blokami doby socrealizmu? Co stało się z przepięknymi, przedwojennymi kamienicami, zachowanymi już tylko na zdjęciach i pocztówkach wydawanych licznie przed 1945 r. przez oficyny z całych Niemiec?
Odpowiedź na te pytania, 64 lata po II wojnie światowej, nie jest wcale łatwa. W tym czasie w różny sposób wyjaśniano ten problem. Nad polskimi autorami czasów PRL-u czuwała cenzura. Prawda na Ziemiach Odzyskanych, gdzie socjalizm miał przynieść nową, lepszą jakość życia ludziom ze Śląska, Kresów Wschodnich i różnych regionów dawnej II Rzeczypospolitej, nie mogła ujrzeć światła dziennego. Stąd też winą obarczano jedynie faszystów. W literaturze niemieckiej dominuje rozżalenie, tak charakterystyczne dla wypędzonych, u których obraz Raciborza – niczym klatka w filmie fotograficznym – utrwalił jedynie ostatnie spojrzenia pierwszych miesięcy 1945 r., czasu działań wojennych i wejścia Armii Czerwonej. Zachodni historycy, siłą rzeczy bazując na bardzo emocjonalnych relacjach świadków, którzy z własnej woli lub z nakazu władz wyemigrowali z Raciborza, nie mieli dostępu do polskich źródeł archiwalnych z lat 1945-1950. Współczesna literatura historyczna nie zawiera krytycznej oceny zachowanych źródeł, przez co w ostatnim czasie nie pojawiło się żadne wartościowe opracowanie tego zagadnienia.
Szukanie odpowiedzi na pytanie, co stało się z dawną zabudową Raciborza, nie może bowiem ograniczać się jedynie do 1945 r. Przeobrażenia infrastruktury miasta trwały około pięciu lat. Był to złożony proces, na różny sposób przez historyków potem interpretowany. Jeszcze w latach 80. XX w., poddane cenzurze opracowania historyczne, akcentowały zdobycze socjalizmu, w tym wysiłek klasy robotniczej. W latach 90. podjęto próby zbilansowania tych osiągnięć ze szkodami, które przyniósł PRL. Wciąż jednak nie dawano odpowiedzi na zasadnicze pytanie: w jaki sposób doszło do nieodwracalnego zniszczenia zabudowy sprzed 1945 r.?
Celem tego opracowania jest próba kompleksowego ujęcia przedstawionej problematyki. W czasie PRL-u oficjalna państwowa propaganda winą za zniszczenie centrum Raciborza w 1945 r. obciążała Niemców. To rzekomo silne ugrupowanie Wehrmachtu i SS, ponoć do upadłego broniące każdej kamienicy, wymusiło na Armii Czerwonej szeroko zakrojone działania wojenne, których efektem – wiadomo – są duże straty w ludziach i zabudowie. Jakby tego było mało, to niemieckie dywersyjne bojówki celowo podpalały to, co z tych działań się ostało. Dziś wiadomo, iż były to wymysły.
Do twierdzeń i relacji przytaczanych przez autorów doby PRL-u trzeba więc podchodzić z ostrożnością. Chodzi tu nie tylko o krytyczną ocenę materiału źródłowego, lecz o oddanie prawdy o pierwszych pięciu powojennych latach. Na to w Polsce Ludowej nie można było sobie pozwolić. Pomijano te sprawy milczeniem albo też gorliwie fałszowano historię na potrzeby komunistycznej propagandy. Znaleźli się rzecz jasna autorzy, którzy wzięli na siebie ciężar indoktrynacji.
Nigdy literatura polska doby PRL-u nie prezentowała ujęcia tego zagadnienia przez historyków niemieckich, poruszanego dość często na łamach wydawanych w Niemczech książek lub czasopism, np. Der Ratiborer , gdzie znajduje się wiele cennych wspomnień z tego okresu. Z kolei opublikowane w ostatnich latach polskojęzyczne prace często bezkrytycznie podchodzą do opracowań niemieckich z lat 1945-1990, mitologizując postępowanie Rosjan, pomijając fakt, że część zniszczeń rzeczywiście można przypisać okresowi prowadzenia działań wojennych.
Co więc twierdzi się na Zachodzie, głównie w Niemczech? Przyjmuje się tu za bezsporny następujący ciąg zdarzeń. Racibórz został zajęty praktycznie bez walk. Ostała się prawie cała infrastruktura. W niemieckich, licznych po wojnie publikacjach na temat historii Raciborza przełomu 1944 i 1945 r., pojawia się niezmiennie wątek dominujących zniszczeń dokonywanych celowo przez żołnierzy radzieckich. Incydentalnie pojawia się wątek celowego niszczenia zabudowy przez władze polskie, a i to raczej w kontekście usuwania szkód powstałych wskutek podpaleń przez Rosjan.
Kto ma rację? Odpowiedź nie jest łatwa. W sprawie pojawia się szereg wątków i pytań, które w dalszej części staną się podstawą analizy źródeł. Postawmy kilka najważniejszych. Co jest przyczyną zniszczenia zabudowy Raciborza: wojna czy późniejsze działania władz, kiedy umilkły już działa? Jeśli te drugie, to które władze odegrały decydującą rolę: radzieckie czy polskie? Jeśli Rosjanie, to czy rzeczywiście z premedytacją wypalali zabytkowe śródmieście Raciborza, jedno z najbardziej reprezentacyjnych na Górnym Śląsku? Dlaczego mieliby to robić? Czy władzom polskim zależało na zachowaniu tego, co przekazali im dowódcy Armii Czerwonej? Jeśli nie, to gdzie tkwi przyczyna takiego destrukcyjnego postrzegania pięknego miasta na Ziemiach Odzyskanych?
Takie kompleksowe ujęcie zagadnienia wymagało przeprowadzenia śledztwa. Pod lupą znalazły się publikacje z czasów PRL-u i współczesne, polskie i niemieckie, wspomnienia świadków tamtych wydarzeń, wreszcie dokumenty. Należało sprawdzić, czy umieszczane w nich dane były rzetelne, wyzbyć się emocji i krytycznie spojrzeć na efekty dotychczasowych ustaleń, znaleźć fałszywe mity, prześledzić, jak były powielane. Kłamstwo bowiem, wielokrotnie powtarzane w celach propagandowych z wykorzystaniem różnych technik, z czasem staje się w społecznym odczuciu prawdą.
Najobszerniejsze wzmianki o zniszczeniach znajdziemy w opracowaniach doby PRL-u, co wynika z faktu, iż to władze polskie zajmowały się szacunkiem strat. Rozmiary zniszczeń były olbrzymie, sięgały do 85 proc. w mieście, a w powiecie do 65 proc. Wszędzie gruzy i jeszcze raz gruzy – czytamy u Alojzego Nowary , wykładowcy raciborskiego Studium Nauczycielskiego, mogącego poszczycić się dużą liczbą publikacji, wieloletniego prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej, inicjatora wydawania “Biblioteki Strzechy” , osoby, która w swoim czasie była uznawana za autorytet.
Niestety A. Nowara nie przykładał zbyt wielkiej walki do precyzji. Znacznie dokładniejszy od niego jest Antoni Polański, autor przewodnika po ziemi raciborskiej. Pisze on: W wyniku działań wojennych miasto i powiat zamieniły się w ruinę. Zniszczenie miasta według statystyki Referatu Szkód Wojennych przy ówczesnym Zarządzie Miejskim wynosiło 80-85 proc. 1194 budynki o łącznej kubaturze 4.678.900 m sześc. leżało w gruzach. Dane te Polański powtórzył potem w wydanym w 1958 r. przewodniku “Ziemia raciborska. Informator”.
Jerzy Pająk, autor jednego z rozdziałów w najciekawszej (aczkolwiek nie pozbawionej błędów i indoktrynacji) monografii miasta doby PRL-u pt. Szkice z dziejów Raciborza, przytacza wspomnienia milicjanta Wincentego Zintersteina (Zintersztejn?), przybyłego do miasta już w kwietniu 1945 r. Funkcjonariusz relacjonował: Racibórz zastaliśmy w gruzach, wszędzie pożary, powalone kamienice, zawalone ruinami domów ulice, które trzeba było objeżdżać (...) Tragedia miasta polega na tym, że palone podczas działań wojennych siłą ognia artyleryjskiego, płonie i teraz ...podpalane przez dywersantów niemieckich i szabrowników, z którymi ze względu na swą małą liczebność z trudem radzą sobie ekipy raciborskiej MO. J. Pająk przytacza dalej statystyki Zarządu Miejskiego: zniszczenia 62 proc., na 3200 domów w gruzach legły 1194 o kubaturze 4.678.900 m sześc.
U A. Polańskiego i J. Pająka takie same są dane na temat kubatury gruzu (1194 budynki), ale inny i to znacznie procentowy szacunek zniszczeń w całym mieście. Różnica pomiędzy nimi wynosi około 20 proc. (80-85 proc. Polański, 62 proc. Pająk). Przy czym, co ciekawe, J. Pająk uważa za zawyżone dane Starostwa i Prezydium Miasta o zniszczeniach sięgających 80-85 proc.
Inne liczby podaje Paweł Dubiel , zajmujący się problematyką walk o Górny Śląsk w 1945 r. Pisze, iż podczas działań wojennych w Raciborzu zniszczeniu uległo 2555 domów, a w gruzach legło w sumie 60 proc. Nie podał jednak źródła tych informacji (brak przypisu), co ma o tyle znaczenie, że różnica w szacunkach pomiędzy Dubielem a Pająkiem wynosi – bagatela – 1361 domów!
Nic nowego do sprawy nie wniosła praca historyka Romy Łobos w kolejnej, ostatniej w dobie PRL-u monografii miasta z 1981 r. Autorka ponownie przytoczyła relację W. Zintersteina z opracowania J. Pająka, podając znane z wcześniejszych opracowań dane statystyczne Zarządu Miejskiego.
Zagadnienia nie analizował współczesny badacz historii Raciborza Paweł Newerla. W swoich Opowieściach o dawnym Raciborzu, przytaczając dane na temat zniszczeń, bazował na opracowaniu Rudolfa Weinera ze wspomnianych już Szkiców ..., który również przytacza statystyki Zarządu Miejskiego, wykorzystane przez J. Pająka. W poszerzonym, niemieckojęzycznym wydaniu swojej książki, P. Newerla dodał krytyczną ocenę literatury PRL-u oraz podjął próbę oceny wiarygodności informacji o pojawieniu się już w kwietniu 1945 r. pierwszych oddziałów MO w Raciborzu. Do tego wątku w sprawie jeszcze wrócimy.
Poza P. Newerlą zagadnieniem zajął się współcześnie Andrzej Pustelnik z raciborskiego Muzeum. Podaje on, iż: według oceny dokonanej pod koniec roku 1945 przez władze polskie, centrum Raciborza zostało zniszczone prawie w 100 proc., przedmieścia w około 70 proc. Ogółem miasto zostało zniszczone w 85 proc. Niestety nie podpiera tego żadnym materiałem źródłowym, który wyjaśniałby kiedy dokładnie i wedle jakich kryteriów owe "władze polskie" dokonały tych szacunków. Dane te należy więc uznać za mało wiarygodne i – w kwestii 100 proc. zniszczenia śródmieścia – mocno przesadzone. Szacunkiem i to kilkadziesiąt lat wcześniej nie darzył ich już wielokrotnie wspominany J. Pająk.
Przegląd literatury pozwala wysnuć wniosek, że najczęściej cytowanym źródłem, co istotne o charakterze urzędowym a więc z natury wiarygodnym, są statystyki Zarządu Miejskiego traktujące o kubaturze gruzu. Niestety autorowi opracowania nie udało się ich odnaleźć w zasobach Archiwum Państwowego w Katowicach – Oddział w Raciborzu. Podana przez Jerzego Pająka sygnatura jest już nieaktualna. Potwierdzenie, czy dokument, na który się powołuje rzeczywiście istnieje, wymagałoby ewentualnie przeprowadzenia kolejnej dokładnej, a przez to długotrwałej kwerendy archiwalnej całego zespołu akt Zarządu Miejskiego i Miejskiej Rady Narodowej. W dokumentach Zarządu Miejskiego znaleźć można jednak inne wzmianki o zniszczeniach. W lutym i marcu 1948 r., prezydent miasta Paweł Lelonek w sprawozdaniach do Starostwa Powiatowego szacował je na 80 proc. , które J. Pająk, jeszcze raz przypomnijmy, uznał za przesadzone.
Można więc wstępnie wysnuć wniosek, że wiarygodność danych z okresu 1945-50 powinna budzić wątpliwości. Nieznana jest metoda szacowania strat, przez co nie wiadomo, na jakiej podstawie kwalifikowano obiekt jako zniszczony; czy ze względu na uszkodzenia obejmujące – załóżmy – ponad 50 proc. substancji, czy też każdy budynek uszkodzony choćby w niewielkim stopniu, przez co nadający się do szybkiej odbudowy. Nie wiemy, kiedy dokonano pierwszych szacunków i jak często, jeśli w ogóle, operacje te powtarzano.
Podsumowując. Z opracowań wiadomo, że zniszczona zabudowa lub gruz zajmowały ponad 4,6 mln m sześc. Ta liczba przytaczana jest najczęściej. Co do procentowego określenia strat, to autorzy nie są już tak jednomyślni. Podają cyfry od 60 do 85 proc., a nawet 100 proc. w centrum. Można więc postawić tezę, że wszelkie przytaczane po wojnie dane są obarczone błędem. W ocenie strat i to na przestrzeni kilku zaledwie lat różni się nawet Zarząd Miejski (sprawozdanie Referatu Szkód Wojennych a sprawozdania prezydenta Lelonka).
Wynika to zapewne z tego, że oszacowań dokonywano w różnych okresach, różnymi metodami, a co najważniejsze oceniano zabudowę poddawaną już wówczas nieustannym przekształceniom, co - o czym dalej - będzie miało istotne znaczenie. Nie można pominąć faktu, że informacje o zniszczeniach pojawiają się w dokumentach archiwalnych incydentalnie, bez odniesień do źródła obliczeń, jakby były wymyślane przez urzędników. Dokładniejsze są co prawda dane o stratach w zabudowie w poszczególnych ulicach (wynoszą one od 5 do 90 proc.), ale trudno na tej podstawie obliczyć średnią dla całego miasta lub samego centrum.
Ustalenie, jaka była rzeczywiście skala zniszczeń jest więc dziś niemożliwe. Źródła urzędowe z lat 1945-50 są mało wiarygodne. Tak samo należy traktować publikacje czasów PRL-u. Ich autorzy nie podchodzili krytycznie do publikowanych danych, przez co tak wiele u nich sprzeczności. Istotny był propagandowy wydźwięk tekstu.
Zachowany materiał archiwalny i współczesne publikacje pozwalają jednak na ustalenie prawdy o przyczynach zniszczeń z lat 1945-50. Poddajmy weryfikacji trzy hipotezy.
Hipoteza pierwsza: Racibórz rzeczywiście ucierpiał od działań wojennych
Była najczęściej podnoszona przez historyków PRL-u. Racibórz miał być twierdzą, zaciekle bronioną, kosztem tysięcy ofiar po obu stronach i zabudowy, która legła w gruzach przez to, iż Niemcy zamienili ją na ogniska oporu. Podkreślano bohaterskie czyny Armii Czerwonej w zdobyciu miasta. Dlaczego nie w wyzwoleniu? 30 marca 2001 r. na spotkaniu w Urzędzie Miasta w Raciborzu, w którym wzięli udział przedstawiciele władz, Mniejszości Niemieckiej oraz lokalni historycy i kombatanci ustalono, że oficjalnie 31 marca obchodzony będzie jako Dzień zakończenia walk o Racibórz.
Kwestia, czy Racibórz był ogłoszony twierdzą budzi dziś kontrowersje. W opracowaniach PRL-u informacja taka, aczkolwiek bez przypisu, pojawia się u Jana Kalemby , który twierdzi, że: Niemcy starali się zamienić Racibórz w jedną z twierdz nie do zdobycia przez Armię Radziecką. Gdyby J. Kalemba ograniczył się jedynie do takiej tezy, to można by się zastanawiać nad jej wiarygodnością. Dalszy jego wywód i stosowana retoryka nie pozostawiają już wątpliwości, że autor mocno konfabuluje. Pisze: W związku z tym miasto i wsie przyfrontowe przystosowali do długotrwałej i uporczywej obrony. Tym też podyktowany został rozkaz dowódcy 1 Armii Pancernej o wypędzeniu cywilnej ludności z miasta i wsi przyfrontowych. Zapadł wyrok skazujący miasto na zagładę. Opasywały je: rów przeciwczołgowy, pola minowe, bariery, zasieki z drutu kolczastego oraz inne zapory wojskowe. Na wschodnich krańcach miasta w rejonie kanału i wsi Markowice, skąd nieprzyjaciel spodziewał się uderzenia wojsk radzieckich, obok umocnień polowych rozbudowano fortyfikacje typu stałego, jak np.: połączone podziemnymi tunelami komunikacyjnymi żelbetonowe schrony bojowe, stalowe kopuły pancerne, słupy przeciwczołgowe itp. [w rzeczywistości znajdował się tam jeden bunkier dowodzenia ochroną przeciwlotniczą - od autora] Domy zamieniono na punkty oporu. W wykutych otworach strzelniczych i zasłoniętych workami piasku rozmieszczono gniazda karabinów maszynowych i niszczycieli czołgów, w piwnicach zaś ustawiono działa przeciwpancerne. Wzdłuż parkanów, w ogrodach, na placach i skwerach wykopano rowy, osłaniając je minami i zaporami z drutu kolczastego.
W nowszej literaturze przedmiotu status twierdzy przypisali Raciborzowi Henryk Stańczyk oraz Norman Davies i Roger Moorhouse. Wszyscy ci autorzy nie wskazują jednak źródła tej informacji. Nic nie wspomina o raciborskiej twierdzy Juergen Thorwald podejmujący obszernie tematykę walk o Górny Śląsk w 1945 r. Jeśli miasto uzyskało status twierdzy (Festung), to rodzi się pytanie, czy w rzeczywistości zostało przekształcone w trudny do zdobycia bastion, czy też skończyło się jedynie na etykiecie. Należy więc prześledzić działania wojenne wokół i w samym Raciborzu od stycznia do końca marca 1945 r.
Armia Czerwona podjęła nieudaną próbę zdobycia miasta na początku lutego 1945 r. W szybkim tempie do końca stycznia 1945 r. Rosjanie zdołali zająć cały Górny Śląsk. Na początku lutego kierująca się na południowy-zachód ofensywa 59. i 60. armii lewego skrzydła I Frontu Ukraińskiego załamała się jednak wskutek silnego oporu wojsk niemieckich 17. armii dowodzonej tu przez gen. Friedricha Schulza. Front ustabilizował się na linii Nędza, Rybnik, Żory, Pszczyna, gdzie toczono zacięte boje o każdy skrawek ziemi. Rosjanie stanęli na podejściu do Karpat i to na razie musiało im wystarczyć.
Próba uchwycenia przyczółka pod Raciborzem, na prawym brzegu Kanału Ulgi w okolicach Brzezia i Dębicza (obecnie dzielnice miasta), była dość śmiałym zamierzeniem wykorzystującym element zaskoczenia. Atak został jednak odparty. Nie podjęto ponownych działań w tym rejonie. Dowództwo I Frontu Ukraińskiego z marszałkiem Koniewem na czele zdecydowało bowiem skoncentrować swoją uwagę na głównym kierunku natarcia na Drezno oraz Cottbus i Berlin. Wokół Raciborza Armia Czerwona stworzyła pierścień uniemożliwiając Niemcom prowadzenie kontrataków w kierunku na Dolny Śląsk, gdzie trwała główna operacja I Frontu Ukraińskiego.
Dowództwo niemieckie doskonale zdawało sobie sprawę z nowej sytuacji na froncie pod Raciborzem. Tworzenie twierdzy nie miało sensu. III Rzesza potrzebowała silnego zgrupowania pod Raciborzem zdolnego bronić dostępu do regionu Ostrawy i Karwiny na Morawach. Wojska nie można więc było zamknąć w ufortyfikowanym mieście, bo prędzej czy później byłoby skazane na zamknięcie przez Armię Czerwoną, która miałaby jednocześnie otwartą drogę przez Bramę Morawską. Po sukcesach Rosjan w walkach o przemysłowe miasta Górnego Śląska, które w założeniach miały być silnie bronione, można w ogóle powątpiewać w możliwość stworzenia w Raciborzu twierdzy. Jeśli miasto miało taki status, to tylko formalnie.
Od lutego do końca marca Racibórz był bombardowany. Zdolności operacyjne lotnictwa radzieckiego rosły wraz z poprawą pogody. Niemcy mieli dużo czasu na ewakuację ludności cywilnej i wyposażenia zakładów przemysłowych. Siły Wehrmachtu i SS angażowano najpierw na zachodnio-północno-wschodnich przedpolach miasta, gdzie utrzymywały one linię frontu powstałą na przełomie stycznia-lutego. Nie było to trudne, gdyż Rosjanie nie zaangażowali tu większych sił, komasując je na głównym kierunku natarcia Drezno-Berlin. Potem Niemcy przesuwali się do Bramy Morawskiej, gdzie planowano utrzymać nową linię frontu na linii rzeki Cyny. Oznaczało to, że Racibórz nie będzie broniony. Uprzemysłowiona Ostrawa i okolice miały dla Niemców znacznie większe znaczenie militarne niż utrzymywanie za wszelką cenę opustoszałego Raciborza. Podobnie A. Pustelnik, dodając, iż zacięta obrona miasta pod koniec marca niechybnie wiązałaby się z wybiciem oddziałów niemieckich, nie mających zbyt dużego pola manewru. Dalsze wypadki to potwierdziły.
Wybrałem oczywiście Racibórz i tam pozostałem w tych krytycznych dniach. Oznaczało to nocną wspinaczkę na dachy i gaszenie niewielkich pożarów, które wybuchały od bomb zarzucanych przez radzieckie samoloty, terkocące niczym maszyny do szycia. Akcja ratunkowa była możliwa tylko tam, gdzie znaleźli się młodzi ludzie gotowi do działania. Gdy ich zabrakło, pożar stopniowo rozprzestrzeniał się od dachu na niższe kondygnacje – pisze Herbert Hupka w swoich pamiętnikach. Pozostała w mieście ludność, z powodu nocnych nalotów, musiała się chować w piwnicach. Bomby zniszczyły wiele obiektów, m.in. kościół Św. Jana Chrzciciela na Ostrogu.
Naloty i ostrzał artyleryjski wzmogły się 30 marca 1945r., kiedy to rozpoczął się decydujący szturm na miasto, w ramach tzw. operacji opolskiej. Celem tej operacji było zabezpieczenie na południu tyłów Armii Czerwonej koncentrującej się na linii Odry przed decydującym atakiem na Berlin. Czerwonoarmiści pojawili się w Raciborzu Starej Wsi już 30 marca w godzinach popołudniowych. Do końca dnia bombardowali śródmieście. Wczesnym rankiem 31 marca zajęli kolejno całe centrum i dzielnice południowe wychodząc na przedpola Raciborza w okolicy Studziennej.
Zgodnie z przewidywaniami dowództwa niemieckiego, Rosjanie zatrzymali się potem na Przedgórzu Sudeckim, na linii rzeki Psiny (Cyny), nie mogąc już dalej prowadzić operacji przeciwko silnym zgrupowaniom niemieckim, broniącym dostępu do okręgu ostrawskiego. Powojenna literatura Polska lansowała tezę o ciężkich walkach w samym mieście. Mowa o domach zamienionych w punkty oporu, zabarykadowanych i zaminowanych ulicach, betonowych słupach wzdłuż jezdni. Ryk czołgów, aut, wybuch pocisków, odgłosy strzałów, terkotanie kaemów, wołania, huk, zgiełk, pożary, dymy ... Aż przetoczyły się armie – pisze Alojzy Nowara.
Polotu nie zabrakło Janowi Kalembie , który pisze: Przez całą noc z 30 na 31 marca trwały pełne napięcia walki uliczne, padały jeden za drugim punkty oporu. Miasta bronił 3-tysięczny garnizon, w większości formacji SS. Dnia 31 marca o godzinie 8 rano, dowódca frontu przesłał do Sztabu Generalnego meldunek, w którym donosił, że wojska 60 Armii gen. lejtn. P. Kuroczkina wyzwoliły Racibórz. Pierwsi do miasta wdarli się czołgiści ppłk. Kołybiuka z 4 Armii Pancernej. Wieczorem padły ostatnie ogniska oporu. W czasie walk w mieście w bunkrach i domach przystosowanych do obrony, nieprzyjaciel stracił 1500 żołnierzy. Ogółem na przedpolach miasta i w mieście Niemcy stracili 3 tys. żołnierzy, przeszło tysiąc wzięto do niewoli, zniszczono 51 czołgów, dział pancernych i transporterów opancerzonych. Straty wojsk radzieckich w mieście były znaczne. W walkach poległo blisko tysiąc żołnierzy i oficerów radzieckich.
Dane o Niemcach i Rosjanach zabitych w trakcie walk w Raciborzu wydają się mocno zawyżone. Nigdy nie doliczono się tylu ofiar w mogiłach na cmentarzu Armii Czerwonej przy ul. Reymonta oraz niemieckich kwaterach wojskowych na nekropoliach parafialnych (nie wszystkie ciała żołnierzy pochowano co prawda na cmentarzach, ale tuż po zakończeniu działań wojennych prowadzono akcję ekshumacji i tworzenia mogił zbiorowych, przez co można sądzić, że zdecydowana większość zabitych spoczęła jednak na nekropoliach). Informacje podane przez J. Kalembę wymagają więc rzetelnej weryfikacji.
W opracowaniach doby PRL-u nie brak również sprzeczności. Antoni Polański pisze bowiem: 31 marca do zniszczonego i palącego się miasta wkroczyły oddziały marsz. Koniewa witane entuzjastycznie przez pozostałą ludność polską , podczas gdy cytowany wcześniej A. Nowara podaje z kolei, że w mieście w tym czasie było raptem 50 ludzi (!). Trudno sądzić, by ta garstka mogła zgotować takie owacje, o których wspomina Polański.
Inaczej przebieg wypadków kreślony jest w relacjach świadków tamtych wydarzeń. Henryk Swoboda wspomina o ewakuacji większości garnizonu niemieckiego już w połowie marca. Pisze: W drugiej połowie marca przez Racibórz przechodzili ostatni żołnierze niemieccy. Szybko pili herbatę. Na pytanie mojej mamy: - teraz to nas pewnie zostawicie?, odpowiadali: - naszą Bawarię byśmy bronili, co nas jednak obchodzi Górny Śląsk. Ludzie zostali zagnani do budowy zapór przyczółkowych. Oprócz małej grupy żołnierzy i Volkssturmistów, w mieście nie było załogi wojskowej. Nie jest to odosobniony pogląd. Jest Wielki Piątek 30 marca 1945 r. Uciekające jednostki niemieckie wycofują się pod osłoną murów miejskich – pisze H. Hupka.
W nowszej literaturze nie budzi już wątpliwości fakt, że Rosjanie weszli do Raciborza 30 marca (tak H. Hupka i H. Swoboda, obaj świadkowie tamtych dni) po czym zajęli większość obszaru miasta 31 marca, kiedy nie było już wojsk niemieckich. Wczesnym rankiem 1 kwietnia obsadzili południowe flanki, m.in. Studzienną. Tymczasem w PRL-u autorzy mieli duże problemy z ustaleniem daty. A. Nowara pisze, że do zajęcia Raciborza doszło w nocy z 31 marca na 1 kwietnia. J. Kalemba z kolei przekonuje, że 31 marca o godzinie 8.00 rano Rosjanie raportowali do swojego sztabu o "wyzwoleniu" Raciborza.
Podsumowując: zniszczenia przełomu marca i kwietnia 1945 r. wynikały jedynie z bombardowań i ostrzału artyleryjskiego Armii Czerwonej, w żadnym wypadku z bitwy o samo miasto. Zniszczenia te były znacznie mniejsze, niż wykazywane przez władze polskie, które przejęły Racibórz dopiero w maju 1945 r. Te doliczyły się wówczas: na 220 ulicach 260 większych lejów od bomb i pocisków artyleryjskich. Skąd więc znacznie większe szkody w zabudowie, które widzieli przybywający do Raciborza od kwietnia pierwsi milicjanci i przedstawiciele władz polskich? Odpowiedzi należy szukać w okresie rządów komendanta radzieckiego.
Hipoteza druga: Rosjanie celowo spalili Racibórz
Racibórz w chwili zdobycia formalnie leżał w granicach dogorywającej już III Rzeszy. Dla Rosjan był więc miastem niemieckim (z tego powodu nie można mówić o wyzwoleniu), źródłem łupów wojennych. Ich władza nie była niczym ograniczona, nawet ustaleniami z Jałty, gdzie zdecydowano o przesunięciu granic Polski na zachód. Co więcej, o czym również dalej, rysował się już poważny spór graniczny pomiędzy Polską a Czechosłowacją, która zamierzała przejąć Racibórz, Głubczyce i Kłodzko.
Żołnierze Armii Czerwonej zachowywali się w zajętym mieście jak zdobywcy. We wspomnieniach Herberta Hupki czytamy: (...) domy, w których nam, strażakom ochotnikom, udało się z trudem zdusić pożar, padały ofiarą ognia po wkroczeniu Armii Czerwonej. Podpalane celowo od piwnic, płonęły doszczętnie całymi kwartałami ulic.
Henryk Swoboda opisując ewakuację pozostałej ludności z miasta, już po jego zajęciu przez Rosjan, pisze: Ewakuację pamiętam dość dokładnie. Były zimne wówczas pierwsze dni kwietnia. Kiedy wychodziliśmy jeszcze nie padało. Na górce przed Miedonią przez kolumnę przebiegł szmer. Jak na komendę wszyscy się odwrócili. Miasto płonęło. Najpierw śródmieście, potem ogień przesuwał się promieniście coraz dalej. Spłonął też i nasz dom. Zostaliśmy wyzwoleni. Dosłownie z wszystkiego. Zostało nam to, co mieliśmy na sobie.
Inaczej widzi to inny świadek, B. Wieczorek: Nie ma żadnego dowodu na to, że dowództwo A. Czerwonej wydało rozkaz spalenia miasta, kiedy okazało się, że przypadnie Polsce. Przyczyna spalenia miasta jest banalna. Żołnierze znaleźli mnóstwo spirytusu w gorzelni, upijali się i rozrabiali. Kiedy np. w mieszkaniu znaleźli portret Hitlera czy jakiś mundur podpalili je. Ogień w mieszkaniu powodował spalenie budynku, a ponieważ nikt nie gasił ognia zajęły się sąsiednie budynki. Tak np. spaliła się ul. Długa. Szabrownicy, którzy poszukiwali "skarbów" też mają swój udział w pożarach, bo czasem zaprószyli ogień. Miasto było bombardowane i ostrzeliwane przez artylerię. Dobrze pamiętam, gdzie były leje po bombach i dziury w budynkach po pociskach.
Poruszony tu wątek rzekomego wydania rozkazu podpalenia miasta po tym, jak przypadło ono Polsce jest często spotykany w literaturze przedmiotu. W kwietniu przechodzący przez Racibórz żołnierze 1 Czechosłowackiej Samodzielnej Brygady Czołgów mieli zatknąć na budynku tamtejszego ratusza trójkolorową flagę. Warto w tym miejscu wspomnieć o przypuszczeniach, jakoby decyzję o spaleniu Raciborza podjąć miał generał Kuroczkin gdy okazało się, że nie będzie on mógł wywiązać się ze swych obietnic przekazania miasta władzom CSR, składanych czechosłowackim wojskowym- pisze Piotr Pałys.
Wątek należy uznać za mało prawdopodobny, gdyż Czesi prowadzili jeszcze wówczas intensywne zabiegi dyplomatyczne w Moskwie, dzięki którym mieli nadzieję uzyskać Racibórz, Kłodzko i Głubczyce. Już przed zdobyciem Raciborza przez Rosjan wyraźnie akcentowali chęć przeprowadzenia korekty przedwojennej granicy Czechosłowacji z Niemcami. P. Pałys wspomina także , że czechosłowacka grupa operacyjna przybyła do Raciborza 10 maja 1945 r. i opuściła go po tym, jak Rosjanie przekazali miasto Polakom.
Z chronologii wydarzeń wynika jasno, że Czesi jeszcze w maju liczyli na korzystne dla nich korekty graniczne, a więc długo po tym, jak świadkowie tamtych dni widzieli palący się Racibórz. Trudno więc podejrzewać rząd lub dowódców wojsk czechosłowackich, by namawiali Rosjan do podpalenia miasta, które mieli nadzieję przejąć i to nawet po przekazaniu go władzom polskim . Współdziałania 1 Czechosłowackiej Samodzielnej Brygady Czołgów z Rosjanami w okolicach Raciborza należy odczytać jako chęć zaznaczenia swojej obecności militarnej w rejonie rysującego się sporu granicznego.
Przyczyna podpalenia Raciborza i towarzyszących temu grabieży, w tym planowany wywóz maszyn z zakładów przemysłowych oraz dzieł sztuki, leżała w sposobie traktowania ziem w granicach III Rzeszy. Wydarzenia w Raciborzu były elementem szeroko zakrojonej akcji zdobywania trofeów wojennych i rewanżyzmu, na który rząd czechosłowacki, nawet gdyby chciał, nie miał żadnego wpływu. Wpływu takiego nie mieli też Polacy, którzy przejmowali miasto z rąk Rosjan. Władzom polskim musiało przecież zależeć na zachowaniu infrastruktury. Prawdopodobne są zabiegi o zaniechanie celowych niszczeń. Nic jednak nie dały, bo Stalin nie liczył się ze swoimi komunistycznymi wasalami.
Przekonują o tym wyniki badań Instytutu Pamięci Narodowej. Przytoczmy fragmenty pracy Pawła Piotrowskiego z wrocławskiego oddziału IPN: Za jednostkami bojowymi szły jednostki tyłowe, a władzę administracyjną na zdobytych terenach przejmowały komendantury wojenne. Zadaniem ich było maksymalne wykorzystywanie na potrzeby wojenne zasobów okupowanego terytorium (...). Wkraczający w styczniu 1945 r. na tereny Niemiec żołnierze sowieccy wiedzieli więc, że nadszedł czas zemsty. Tragedią Dolnego Śląska było to, że ziemie te, mające wejść w skład Polski, były traktowane jak ziemie niemieckie. Żołnierze sowieccy czuli się bezkarni i dopuszczali się najokrutniejszych zbrodni - mordowali, gwałcili, rabowali. Powszechnym zwyczajem dowódców było przyzwolenie na rabunki i gwałty. Wojska sowieckie paliły miasta i obiekty pałacowe. Pożary zniszczyły m.in. Kluczbork, Opole, Twardogórę, Brzeg, Trzebnicę. Skala zniszczeń była ogromna. Według powojennej inwentaryzacji zniszczenia substancji miejskiej oceniono na 70 proc. (...).
Podobnie wypowiada się Henryk Stańczyk, który badał tajne w okresie istnienia ZSRR radzieckie archiwa wojskowe. Pisze: Zjawiska samowoli radzieckich komendantur wojennych na ziemiach polskich, chociaż wcale nie były jednostkowe, osiągnęły swoje apogeum dopiero po przekroczeniu dawnej granicy polsko-niemieckiej. Obszary na zachód od tej granicy traktowane były przez Armię Czerwoną jako terytorium wroga, z wszelkimi tego konsekwencjami.
Racibórz spotkał więc taki sam los, jak wielu śląskich miast zajętych przez Rosjan. W tym kontekście wiarygodne są zarówno relacje o celowych podpaleniach, jak i przypadkowych, wywołanych przez nietrzeźwych czerwonoarmistów. Najprawdopodobniej miasto spotkałby ten sam los, gdyby nawet miało przypaść Czechosłowacji. Jeśliby jednak nadal doszukiwać się jakichś szczególnych działań ze strony gen. Kuroczkina, to tylko ze względu na jego niepowodzenia w walkach pod Raciborzem na początku lutego 1945 r. Miasto, pod którym załamała się jego śmiała lutowa ofensywa, mogło mu wówczas mocno utkwić w pamięci.
Problem przyczyn zniszczeń, niewątpliwie większych niż te, które powstały w czasie wojennym, nurtował już historyków czasów PRL-u. Nieprawdopodobna i świadomie podsycana przez wroga ideologicznego wydaje się plotka o celowym paleniu miasta przez oddziały komendantury radzieckiej. Dokumenty wskazują na dużą sympatię i pomoc, którą radziecka komendantura wojenna udzielała polskim władzom samorządowym – pisze Jerzy Pająk.
Z niezwykle bałamutnym wyjaśnieniem przyczyn spalenia Raciborza pospieszył Alojzy Nowara. Pisze on, iż po zajęciu miasta przez Rosjan, było ono ostrzeliwane przez Niemców: Kiedy artyleria niemiecka pociskami dalekiego zasięgu zaczęła ostrzeliwać Racibórz – wtedy decyzją władz kobiety i dzieci przemieszczono za Odrę (...) Niestety! Wtedy to miasto zaczęło płonąć. Pożary strawiły 80 proc. zabudowań. Niewątpliwie, wróg ostrzeliwał celnie z dala, ale ten sam wróg czaił się w podziemiu, blisko, podpalał w ukryciu. A. Nowara pisał na przekór innym autorom, lansującym tezę o dużych zniszczeniach powstałych w czasie "wyzwalania" Raciborza. To kolejny dowód mętności wywodów PRL-owskich historyków.
W podobnym tonie pisze Roma Łobos. Z jej tekstu wynika, iż miasto paliło się 14 kwietnia, kiedy Niemcy rzekomo próbowali odbić je z rąk Rosjan, a powodem miała być działalność niemieckich dywersantów, oddanych władzom radzieckim przez milicję. Autorka powołuje się tu na znajdujące się w jej prywatnych zbiorach pamiętniki Mariana Derejczyka, jednego z pierwszych milicjantów w Raciborzu.
Sam Derejczyk nie miał jednak pewności, co do owych dywersantów, bo wspomina: Tej nocy złapaliśmy w mieście kilku dywersantów, których oddaliśmy władzom radzieckim, podejrzewając ich o umyślne podsycanie pożaru w mieście. Mamy więc do czynienia z podejrzeniami, a nie dowodami. Podejrzenia te mogły równie dobrze dotyczyć niewinnych cywilów, którzy nie ewakuowali się z miasta zanim zajęła go Armia Czerwona jak i przybyłych zaraz potem szabrowników. Nie wiemy też, czy znaleziono ostatecznie dowody winy owych "dywersantów".
Kontrowersje budzi moment przybycia milicjantów do Raciborza. P. Newerla podnosi problem braku dowodów na przybycie funkcjonariuszy MO już w kwietniu 1945 r. Powątpiewa, czy pierwszy burmistrz Paweł Lelonek był w Raciborzu już 9 maja – jak utrzymuje się w literaturze PRL-u. W Archiwum Akt Nowych w Warszawie (Grupy Operacyjne Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów i Ministerstwa Przemysłu) nie ma żadnych wzmianek na temat dat wcześniejszych od 12 maja 1945 r.
Pojawienie się Polaków już w kwietniu 1945 r. naszym zdaniem nie budzi jednak wątpliwości. H. Hupka wspomina, że już 8 kwietnia 1945 r. widziano w Raciborzu biało-czerwone flagi . W tym czasie osobiście spotkał się z "polskim podporucznikiem przedstawiającym się jako dowódca grupy zabezpieczającej". W opracowaniu R. Łobos – w sposób odpowiadający cenzurze – zasygnalizowany został jednak istotny problem przejmowania obiektów od władzy radzieckiej. Pisze ona wprost, że zakłady pracy traktowane były przez Rosjan jako zdobycz wojenna, ich przekazywanie trwało aż do sierpnia 1945 r. i nie obyło się bez "trudności".
Rzeczywistość była bardzo brutalna. Kolejnym zagadnieniem jest sprawa stosunku Armii Czerwonej do władz administracyjnych i ludności polskiej. W połowie 1945 r. tworząca się na Dolnym Śląsku polska administracja uzależniona była w dużym stopniu od władz sowieckich. Wszystkie urządzenia komunalne i zakłady przemysłowe w niemal wszystkich miastach kontrolowane były przez komendantury. Od komendanta zależało, jak ułoży się współpraca. Istniały wprawdzie ustalenia na szczeblu rządowym, dotyczące przejmowania władzy przez administrację polską, ale w "terenie" często praktyka stanowiła inaczej. Przez cały okres powojenny można było przedstawiać tylko pozytywne aspekty obecności Armii Czerwonej. Podkreślano zasługi żołnierzy i dowództwa w przejmowaniu tych ziem i ich zagospodarowywaniu. Powstał więc obraz jednostronny, w dużej mierze zakłamany i bardzo odmienny od tego utrwalonego w pamięci ludzkiej oraz w wytworzonych wówczas dokumentach – pisze Paweł Piotrowski z IPN-u.
Na przykład fabrykę Goldsiegel (późniejszy Ślązak) przekazano Polakom dopiero 15 lipca 1945 r. Takie opóźnienie może nie dziwić w przypadku fabryk metalurgicznych czy wprost zbrojeniowych, ale nie w przypadku zakładu produkującego słodycze. Jeśli jeszcze uwzględnimy, że do 1946 r. dokumenty urzędowe w Raciborzu były wydawane w językach polskim i rosyjskim , a radziecki wojenny komendant rezydował do tego czasu w zakładzie głuchych przy obecnej ul. Wojska Polskiego , to można dojść do wniosku, iż suwerenność władz polskich była w Raciborzu mocno ograniczona.
Dowody "dużej sympatii i pomocy komendantury radzieckiej" można dziś znaleźć w Archiwum Państwowym w Katowicach – Oddział w Raciborzu, w zespołach Zarządu Miejskiego, Miejskiej Rady Narodowej i Starostwa Powiatowego. 2 sierpnia 1945 r. zarząd gminy w Krawarzu Polskim (Krowiarki) pisał do Starostwa, że: Rosjanie ponownie zajęli tamtejszy zamek, niszczą i kradną wszystko, co jeszcze w nim zostało. W datowanym na ten sam dzień piśmie Tadeusza Grzegorzewskiego, administratora majątków Pawłów i Kornica, adresowanym do Powiatowego Urzędu Ziemskiego czytamy: Niniejszym komunikuję (...), iż Krawarz Polski został zajęty powtórnie 2.8.1945 r. przez wojska sowieckie. Zabezpieczony inwentarz pałacu pozostał na miejscu. Obecnie cenne minjatury Baciarelego leżą w nieładzie, meble w części wyrzucone na podwórze, żyrandole potrzaskane (...).
26 lipca 1945 r. starosta w poufnym piśmie do Urzędu Gminnego w Rudniku poleca, by obserwować Rosjan chcących – jak wynikało z jego informacji – zdemontować i wywieźć maszyny i urządzenia z gorzelni w majątku Rudnik. 12 grudnia 1945 r. leśniczy z Kuźni Raciborskiej skarżył staroście, że Rosjanie pilnujący składów amunicji w lasach rudzkich strzelają do zwierzyny z broni maszynowej, co może spowodować jej całkowite wybicie. Podobnych doniesień jest znacznie więcej. Rosjanie kradli zwierzęta hodowlane, latem pod osłoną nocy kosili i zabierali zboże z pól. W Raciborzu demontowali wyposażenie fabryk, zaś urządzenia, których zdemontować się nie dało, po prostu niszczono.
Podsumowując: nie powinno budzić niczyjej wątpliwości stwierdzenie, że gdyby nie destrukcyjna działalność komendantury radzieckiej, Polacy przejęliby Racibórz w stanie znacznie lepszym, niż – wskutek celowych podpaleń i grabieży – znajdował się on w maju 1945 r.
Hipoteza trzecia: nie tylko Rosjanie, ale również pierwsze polskie władze dokonały dzieła zniszczenia
Z cytowanej na początku literatury wynika, iż zniszczenia w czasie działań wojennych i późniejszego zawiadywania miastem przez Rosjan były duże. Można znaleźć wzmianki , powołujące się na dane Głównego Urzędu Statystycznego, iż Racibórz był jednym z piętnastu najbardziej zniszczonych miast w Polsce, obok m.in. Kołobrzegu, Warszawy, Wrocławia, Legnicy czy Starogardu. Jerzy Pająk poddaje jednak w wątpliwość prawdziwość danych Starostwa i Prezydium Miasta o zniszczeniach sięgających 80-85 proc.
Problem nadal więc w tym, że w polskich dokumentach archiwalnych z 1945 r. trudno doszukać się jakichkolwiek wiarygodnych danych na temat skali zniszczeń. Różne protokoły ujawniające stan zabudowy spisywane były jeszcze w 1947 r. Polacy nie mieli możliwości oszacowania szkód powstałych wskutek samych działań wojennych, jak i działalności Rosjan. Dokumentów radzieckich nie ma żadnych.
Zachowały się natomiast wzmianki o rozbiórkach obiektów prowadzonych już przez władze polskie. Świadczą one: po pierwsze, że w celu wsparcia odbudowy Warszawy intensywnie pozyskiwano cegły z zachowanej zabudowy Raciborza i to w sposób przynoszący więcej strat niż korzyści, po drugie niszczono przez to wiele obiektów, które bez większych nakładów można było zachować. Wniosek: władze polskie w sposób systematyczny i zaplanowany zniszczyły część zabudowy, zaś “owoce” tych działań wliczono do ogółu strat powstałych w wyniku wojny, przez co sięgały nawet 80-85 proc. w śródmieściu.
6 lutego 1947 r. F. Godula, p.o. kierownika Referatu Kultury i Sztuki Zarządu Miejskiego, pisał do Referatu Ogólnego, iż na sesji Miejskiej Rady Narodowej radny Majka zaproponował remont sali przy byłym klasztorze sióstr urszulanek przy ówczesnej ul. Marszałka Stalina (obecnie Wojska Polskiego) z przeznaczeniem pomieszczenia na przedstawienia teatralne. Radny miał argumentować, że remontu można dokonać "szybko i małym kosztem". Referat uznał jednak, że obiekt jest zbyt mocno zniszczony, dodając jednocześnie: ponieważ chodzi o własność kościelną nasuwa się pytanie, czy jest zasadne przeprowadzenie inwestycji kosztem miasta w obcym budynku.
Ostatecznie w części klasztoru, w tej właśnie sali, umieszczono później hurtownię Arged. Została ona zlikwidowana w związku z budową Międzyszkolnego Ośrodka Sportu (Sokoła), który stanął na starych murach klasztornych. Niestety znaczną część kompleksu urszulanek, jednego z najciekawszych architektonicznie obiektów przedwojennego Raciborza, rozebrano zaraz po wojnie.
12 stycznia 1948 r. konserwator Józef Kluss w imieniu wojewody śląsko-dąbrowskiego pisał do Zarządu Miejskiego w Raciborzu: Urząd Wojewódzki otrzymał wiadomość, iż przy rozbiórce spalonych domów przy kościele NMP używa się materiałów wybuchowych. W myśl okólnika Urząd Wojewódzki zabrania używania materiałów wybuchowych do rozsadzania murów obok obiektów zabytkowych ze względu na możliwość uszkodzenia zabytków.
Wsparcie odbudowy stolicy było niewielkie, a straty w Raciborzu ogromne i to w sytuacji, gdy miejscowe cegielnie nie miały jeszcze pełnych zdolności produkcyjnych. Analiza dokumentów, przekonuje, że odzysk był marny, a prace prowadzono w ślimaczym tempie. 27 marca 1950 r. Referat Odgruzowania Zarządu Miejskiego w Raciborzu pisał do Miejskiej Rady Narodowej, iż z powodu lutowych mrozów cegła w murach popękała, przez co odzyskiwano maksymalnie 10 proc. całych cegieł. Dodano, iż domy w Raciborzu były zbudowane ze słabej cegły, “wypalonej w piecach polowych”, co miało usprawiedliwić tak duże straty. Referat skarżył się także na brak rusztowań, przez co powyżej pierwszej kondygnacji używano lin. Nieprzydatny gruz wywożono nad Odrę przy ul. 1 Maja, gdzie zasypywano nim koryto powodziowe Odry.
Sugestia władz, iż cegły, z których zbudowano raciborskie kamienice była słabej jakości przekonuje o nieudolności i hipokryzji decydentów, bo skoro rzekomo tak było, to po co rozbierano budynek za budynkiem i używano do tego materiałów wybuchowych? Nie potwierdza też tego współczesna literatura, w której podkreśla się, że cegły produkowane w Raciborzu były dobrym materiałem budowlanym, a to za sprawą korzystania ze znajdujących się w tym terenie glin żelazistych "doskonale nadających się do produkcji dobrego materiału ceglarskiego". Zajmowały się tym cegielnie usytuowane na Ostrogu, gdzie też znajdowały się złoża gliny.
Znamienny jest trzeci punkt pisma Referatu Odgruzowania do MRN: Zwołana do Raciborza komisja (...) wzięła pod uwagę zabytkowy charakter miasta, jak również znaczną ilość budynków zniszczonych a nadających się do odbudowy, wyraziła zgodę na rozbiórkę jedynie pewnej części budynków, co jednak nie mieści się w rozmiarach zakreślonego planu przez pełnomocnika A.R.R. a mianowicie nie daje możliwości wydobycia 5.000.000 szt. cegieł całych. To dowód, że zabudowę można było uratować, ale nakaz wysyłania cegieł do Warszawy okazał się ważniejszy.
Cegieł szukano więc za wszelką cenę, nie oceniając realnie możliwości jej efektywnego odzysku w trakcie rozbiórek. To sprawiło, że władze decydowały o rozbiórce obiektów początkowo zakwalifikowanych do remontu. Wróciliśmy do miasta z ewakuacji już w maju – pierwszym transportem, który przejechał przez mosty postawione przez Rosjan. Dobrze wiem jak wyglądał Racibórz, przed totalnym zniszczeniem dokonanym przez odgruzowanie, bez względu na to czy budynek nadawał się do szybkiej odbudowy. Cegły potrzebne były do odbudowy stolicy, reszta kraju się nie liczyła – czytamy u B. Wieczorka.
Oczyszczanie głównych ulic z gruzów rozpoczęli już Rosjanie wykorzystując do pracy ludność cywilną oraz więźniów. Dalsze odgruzowywanie prowadziły władze polskie, które również zaangażowały do tego ludność miejscową jak i napływową, ale już jako pracowników najemnych. Szybko pojawiło się hasło "Cały naród buduje swoją stolicę". Cegła z rozbiórek była wywożona do Warszawy. Na ulicach miasta ułożono tory kolejki wąskotorowej, po których kursowały tzw. “lory” ciągnione przez mały parowóz – wspomina H. Swoboda.
W jednym z zachowanych sprawozdań z końca lat. 40, w których procentowo określano zniszczenia czytamy, iż ratusz w Rynku (znajdował się we wschodniej pierzei, na granicy z pl. Dominikańskim) został w 90 proc. zniszczony wskutek działań wojennych. To usprawiedliwiło zapewne jego późniejszą rozbiórkę, choć powojenne zdjęcia przekonują, iż ratusz z całą pewnością nadawał się do odbudowy. W tymże sprawozdaniu nadzwyczaj często zniszczenia zabudowy w zabytkowym śródmieściu określano jako 90-procentowe, choć takie na pewno nie były.
Z protokołu komisyjnych oględzin przeprowadzonych 18 i 19 grudnia 1947 r. wynika, że w tymże śródmieściu wiele kamienic nadawało się nie tylko do odbudowy, ale było zamieszkałych. Tak na przykład zasiedlony był dom przy ul. Odrzańskiej 15 i 17, który zdecydowano zburzyć “celem wyprostowania ulicy Odrzańskiej”. Podzielił los wszystkich budynków w tej części miasta, w tym hotelu pod numerem 16, który początkowo nakazano zabezpieczyć celem dalszej odbudowy. Jako nadające się do odbudowy zakwalifikowano kilkanaście kamienic przy Rynku oraz ul.: Długiej, Nowej, pl. Długosza (dawniej Neumarkt) i Kościuszki. Niektóre z nich i tak później rozebrano. Znamienne jest, że wśród podawanych przyczyn zniszczeń zdecydowanie dominuje słowo "wypalony".
Literatura czasów PRL-u przekonywała tymczasem, że nie tylko nie niszczono bezmyślnie domów, ale w szybkim tempie je odbudowywano. Klasa robotnicza Raciborszczyzny, owiana siłą ideową, jaką wniosła Partia i władza ludowa, nie szczędziła wysiłków i ofiarnie pracowała i budowała . A. Polański kładzie wszystkie zasługi w odbudowie na karb Rady Rozwoju Gospodarczego Ziemi Raciborskiej , która działała w latach 1945-1949, choć dziś trudno się doszukać jakichś rzeczywistych kompetencji tego gremium. Polański pisze: Działalność Rady w dużym stopniu przyczyniła się do wzmożenia tempa odbudowy miasta i powiatu, co z uznaniem podkreślali przedstawiciele władz państwowych (...). Owe wysiłki Rady przypadły na okres intensywnej rozbiórki domów i wysyłania odzyskanych cegieł do Warszawy.
Podsumowanie
Niszczenie zabudowy Raciborza przebiegło trójfazowo w latach 1945-50.
Pierwsza faza obejmuje okres luty-marzec 1945 r.
59. i 60. armia I Frontu Ukraińskiego, po sukcesach w walkach o Górny Śląsk, dotarły nad przedpole Bramy Morawskiej próbując bezskutecznie zdobyć Racibórz. Decyzja o przerzuceniu głównych sił lewego skrzydła I Frontu Ukraińskiego na główny kierunek natarcia Drezno-Cottbus-Berlin ustabilizowała linię walk na tereny pod Raciborzem, który stał się celem nalotów radzieckich bombowców (wzmogły się dopiero w marcu po ustaniu ostrej zimy) i ostrzału artylerii. W połowie marca Armia Czerwona rozpoczęła tzw. operację opolską, której efektem było, 31 marca, zajęcie Raciborza.
Druga faza obejmuje prawie cały kwiecień.
Komendantura radziecka prowadziła zorganizowany rabunek mienia oraz niszczenie zabudowy, zarówno wskutek celowych podpaleń jak zaprószenia ognia przez żołnierzy plądrujących kamienice. Jest mało prawdopodobne, by Rosjanie działali w ten sposób wskutek niemożności oddania miasta Czechosłowacji. Być może w grę wchodził akt zemsty za niepowodzenia natarcia 59. i 60. armii z lutego 1945 r. Podobne postępowania komendantur znane jest z przykładów innych miast, szczególnie na ziemiach wchodzących w skład III Rzeszy. Niewykluczone, że wypadki potoczyłyby się inaczej, gdyby Rosjanie zdobyli Racibórz już na początku lutego, angażując następnie wojsko do obrony linii frontu na Przedgórzu Sudeckim, za rzeką Cyną (Psiną).
Trzecia faza niszczenia rozpoczęła się po przejęciu miasta przez władze polskie.
Spowodowane to było koniecznością pozyskania cegieł na odbudowę Warszawy. Rozebrano wiele kamienic, które przy niewielkich nakładach można było odbudować. Odzysk cegły wskutek nieudolności był mały. W sumie do Warszawy wysłano niewielką część możliwego do odzyskania budulca. Gruz zwieziono nad Odrę. W tej sytuacji rozpoczęcie odbudowy Raciborza było niemożliwe, bo miejscowe cegielnie nie dostarczały materiału. Z tym trzeba było poczekać do lat. 50. Propaganda PRL-u winą za zniszczenia miasta obciążała Niemców, stawiających rzekomy silny opór w walkach o każdą ulicę i próbujących w połowie kwietnia odbić Racibórz z rąk Rosjan. Podpalenia przypisywano niemieckim dywersantom. Milczeniem pomijano fakt rozebrania znacznej części zabudowy. Literatura niemiecka z kolei koncentrowała się głównie na podpaleniu miasta przez Rosjan. Powojenne dane statystyczne nie rozróżniały zniszczeń powstałych wskutek działań wojennych, celowych podpaleń i rozbiórek nadających się do odbudowy obiektów. Władze sumowały te dane, przy czym rozbiórki kamienic, z których pozyskiwano cegły na odbudowę Warszawy wyraźnie fałszowały rzeczywisty obraz destrukcji powstałej w czasie II wojny światowej.
Opracowanie: Grzegorz Wawoczny
Materiał ikonograficzny: Archiwum Państwowe w Raciborzu, Alfred Otlik
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany