Bohaterska walka z ogniem w Samborowicach, czyli skutki uderzenia piorunu kulistego
Nie wykryto nic niepokojącego, ale niestety nie można było w tak krótkim czasie sprawdzić całej elektryki kościelnej, postanowiono więc dla bezpieczeństwa odciąć dopływ prądu w całym kościele. I tak pozostało do pożaru. Około godziny 16 po południu, kopiąc w swoim ogródku nieopodal świątyni, pan Marian Kozłowski nauczyciel w szkole podstawowej, poczuł swąd palonego drzewa. Nie skojarzył go niestety z drewnianą wieżą kościelną i uderzeniem piorunu, myślał, że po wczesnopopołudniowych zdarzeniach mieszkańcy powrócili do dziennego trybu życia i pewnie ktoś w swoim ogródku spala nieczystości czy stare drewno, a to zdarzało się często - jak sam o tym po pożarze opowiadał.
Pan Andrzej Białas wspomina: " Spałem wówczas w swoim pokoju przy otwartym oknie w kierunku ulicy Opawskiej. Nagle jakby w półśnie usłyszałem trzaskające pękające drzewo. Początkowo nie mogłem skojarzyć, co to za trzaski. Otworzyłem oczy, spojrzałem w okno, a tu liście dużych orzechów włoskich, które rosły przed naszym domem, były całe w tonacjach czerwonych i pomarańczowych. %u2018Pali się, gdzieś się pali, o Boże! Chyba nasz dom się pali%u2019 - przyszło mi natychmiast do głowy. Wyskoczyłem z pościeli i spojrzałem przez okno, a tu z okiennic dzwonnicy kościelnej buchał już ogień i w tym momencie zahuczała nasza syrena strażacka".
Inny świadek - pan Kotala Franciszek opowiada: "naraski w naszym szlafzimrze zrobiło se jasno, jak żech spojrzeł w okno to dugnył żech moja baba Kejty i powiedziołech - "Kejty, stawej, bo u Heruda hore" - bo tak to poczuntkowo wyhlidało. W tym momencie zaczły huczeć syreny. Zaraz lecieł żech na fara po klucze i z Piusem Jeremiaszem otworzyli my kostel. A farorz Marek, jak nam otwierał, to miel na hławie turban, hoby jaki Turek. Nie wim o co tu chodziło, ale to pamientum".
Około drugiej w nocy z poniedziałku na wtorek pani Maria Przybyła, będąc jeszcze wstrząśnięta popołudniowymi wydarzeniami, nie mogła zasnąć i znów przechadzała się po ogródku. W pewnym momencie zauważyła migające płomyki w oknach dzwonnicy i wydobywający się dym. Obudziła szybko swojego syna Manfreda, a ten wybiegł w piżamie i boso biegiem udał się do strażnicy i zaalarmował miejscową straż, która bardzo szybko zebrała się i podjechała pod kościół.
"To było tak..." - opowiada pan Antoni Martinus, ówczesny komendant OSP Samborowice - "koło pana Sadowskiego jest zbiornik wody gaśniczej na około 40 000 l wody, ale to było wszystko nic, bo jak my... rozumiesz%u2026 zaczli pompować, to my ta woda po prostu lali jakby na darmo, bo my do tej wieży i okien dzwonnicy nie dosiągli z tym strumieniem wody, aż przyjechała raciborska straż zawodowa z wysoką, dużą drabiną, wtedy oni zaczęli gasić z góry, a myśmy się podłączyli szlauchami i zaczęliśmy od wewnątrz, od schodów prowadzących na wieżę" - wspomina pan Antoni Martinus, który do przyjazdu Raciborzan kierował całą akcją gaszenia. Coraz więcej słychać było nadjeżdżających z pomocą jednostek OSP z sąsiednich miejscowości, a nawet przyjechała drużyna dziewcząt i kobiet z pobliskich czeskich Sudic. Huczące syreny, migające w środku nocy niebieskie światła, tzw. kokotów strażackich nadawały coraz większej powagi tej sytuacji.
Akcja gaszenia od początku nie była łatwa. Brak odpowiedniego sprzętu, wysokich drabin, dalekiego zasięgu do wody (około 1 km) było nie lada wyzwaniem. Wchodząc na dzwonnicę blokował się zamek w drzwiach i nie można ich było otworzyć, jednak paroma uderzeniami siekiery udało się go wyłamać. Z tego to miejsca nastąpiło gaszenie ognia od wewnątrz, a właściwie starano się głównie nie dopuścić do rozprzestrzenia się płomienia na konstrukcję dachową kościoła. Sytuacja była w tym momencie bardzo poważna, a wręcz tragiczna, ponieważ płomień w wieży był coraz silniejszy, temperatura wokół niej bardzo szybko wzrastała. Strażacy musieli się często zmieniać, nie mogąc wytrzymać gorąca. Prawdziwym bohaterskim wyczynem można nazwać właśnie stojących w wieży w wąskich drzwiach strażaków, którzy tym samym narażali własne życie. Buchający ogień, wysoka temperatura, duszący dym spalenizny pomieszany z parą wodną oraz stale spadające jakieś spalające się elementy, części konstrukcji i topiące się dzwony nie odstraszyły gaszących. A przecież mógł nieszczęśliwie odprysnąć jakiś większy odłamek w ich kierunku. Kilku z nich wskutek tego i tak doznało poparzeń rąk, nóg czy też ciała. Dalszy rozwój sytuacji był nie do przewidzenia i z tego względu samborowickie kobiety i każdy, kto tylko mógł, pomagał ze łzami w oczach w wynoszeniu wszystkiego, co tylko wartościowe (figurki, obrazy, świeczniki itd.) z kościoła na plebanię. Liczono się już z najgorszym. Jednak udało się po niewielkim czasie zapanować nad ogniem, dzięki nie tylko sprawnej interwencji strażaków, ich wytrwałości , wysokiemu zdyscyplinowaniu, współpracy pomiędzy jednostkami, koordynacji w działaniu i niebywałemu zaangażowaniu, ale także znakomitym dowodzeniem wszystkich ochotniczych jednostek, które objął zaraz po przyjedzie pan Zbigniew Drozd znany do dziś, jako zasłużony dla Ziemi Raciborskiej komendant zawodowej, raciborskiej Straży Pożarnej.
Samo gaszenie, ze względu na brak wody, nie było łatwe, bo jak już pisaliśmy, zbiornik wody gaśniczej się szybko wyczerpał. Błyskawicznie więc zorganizowano stały dowóz, przez jednostki, beczkowozami o pojemności od około 6 000 do 8 000 litrów pojemności każdy. Samborowicka jednostka napełniała nieustannie pojazdy wodą z pobliskiej Cyny. Inne przywoziły, a następnie pompowały wodę i gasiły, zabezpieczały itd. Około godziny 4.30 nad ranem ogień został prawie całkowicie zgaszony, tylko tliła się jeszcze mała kopułka wieży kościelnej, która nachylała się stopniowo w kierunku dachu kościoła. Próbowano ją ugasić, ale ze względu na jej wysokie położenie nie udało się.
Około piątej rano główne niebezpieczeństwo było juz zażegnane i wszystkie ochotnicze straże z okolicznych miejscowości, a także zawodowa straż pożarna z Raciborza odjechały, tylko samborowicka została na stanowisku. Zastanawiano się, cóż zrobić z tą małą, jeszcze palącą się kopułką. Ktoś zaproponował, aby wezwać helikopter z Kietrza, który by strącił ją w odpowiednim kierunku nie robiąc szkód. Jednakże, ze względów na bardzo duże ryzyko oraz wysokie koszty odstąpiono od tego i postanowiono poczekać na rozwój wydarzeń. Cały czas samborowicki zastęp OSP stał z sikawkami w pogotowiu, w każdej chwili gotowymi w razie potrzeby do gaszenia. I tak do godziny 14.30. Lekko paląca sie jeszcze kopułka spadła na dach kościoła, jednak na nieszczęście zahaczyła się o drut piorunochronu, jakby nie chciała się odłączyć od świątyni. Błyskawicznie zareagowała straż pożarna i tlący sie jeszcze w niej ogień nie miał żadnych szans na rozprószenie. Następnie krzyż ręcznie odpiłowano i kopułka zsunęła się w piskliwym, nieprzyjemnym dla ucha, ostatnim dźwiękiem na ziemię. "Udało się" - odetchnęli wszyscy z ulgą, bo najważniejsze było to, że nie doszło do większych szkód samego dachu kościoła, tylko uszkodzeniu uległo parę dachówek. W samej wieży w wyniku pożaru uległy zniszczeniu: dzwon "Urban" - pękł i jedna część spadła na organy, a drugą częściowo stopioną znaleziono później w pogorzelisku, najcięższy dzwon "Maria" spadł i zawisł pomiędzy drzwiami a organami, a średni " Jan" pozostał na swoim miejscu. Zawaliły się do środka także wszystkie, od góry licząc, drewniane kondygnacje. Niektóre częściowo spalone, grube, drewniane belki zawisły na uchwytach tzw. ankrach, oprócz ostatniej nad organami. Do użytku nie nadawały się również: napęd dzwonów, mechanizm zegarowy, instalacje elektryczne oraz blaszane pokrycie wieży. Mieszkańcy Samborowic, choć pogrążył ich głęboki smutek, nie załamali się tą tragedią, nawet słychać już było tego pamiętnego dnia pierwsze głosy, które mobilizowały do odbudowy.
Ten moment spadającej kopuły uchwycił swoją kamerą pan Norbert Brzezny, więc zapraszamy do galerii zdjęć.
Jak widać, pogoda jest nieprzewidywalna. Zapowiadał się zwykły, ciepły dzień, a przyszła nieobliczalna pogoda, fatalna w skutkach. Jednak ważne było to, że po takim zdarzeniu można się podnieść, bo wspólnymi siłami zdziała się więcej.
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.