Tajemnica archiwum Leona Bluma
Jesienią 1945 r. francuski wywiad był już pewien, że skrzynie z dokumentami premiera Francji Leona Bluma Niemcy ukryli w Raciborzu. Operacja ich odzyskania z pomocą polskich władz była ściśle tajna.
Klauzula „poufne”
„Ambasada Francuska w Warszawie zwróciła się do władz polskich z prośbą o wszczęcie poszukiwania skrzyń, stanowiących własność Przewodniczącego Francuskiej Partii Socjalistycznej, b. Premiera Leona Bluma. Skrzynie te mają się znajdować rzekomo w Raciborzu w synagodze cmentarza żydowskiego przy ul. o nazwie niem. Leobschutzstrasse, dokąd zostały przewiezione w październiku 1943 r. W związku z powyższym Urząd Wojewódzki prosi o zbadanie sprawy, zabezpieczenie skrzyń i sporządzenie w najkrótszym terminie wyczerpującego sprawozdania. Termin 16. listopada zanotowano” – pismo tej treści, około 12 listopada 1945 r., wylądowało na biurku starosty raciborskiego E. Grzeganka. Ten natychmiast przekazał sprawę kierownikowi Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Korespondencja została opatrzona klauzulą „poufne”.
Nie wiemy jak przebiegły działania UBP, ale z pewnością nie były łatwe. Wiemy natomiast, że skrzynie trafiły do Raciborza Racibórz, leżący w przedwojennych granicach III Rzeszy, został zajęty przez Rosjan dopiero 31 marca 1945 r. Opustoszałe (rodzima niemiecka ludność w styczniu i lutym uciekła przez Czechy do Niemiec) i wypalone przez Armię Czerwoną miasto, 9 maja oddano w ręce Polaków, choć polskie grupy operacyjnej działały tu już w połowie kwietnia. Realna władza jeszcze długo spoczywała w rękach komendanta radzieckiego, rezydującego w gmachu szkoły dla głuchych przy obecnej ul. Wojska Polskiego. Ulice i domostwa penetrowali szabrownicy. Na powrót do domów decydowali się tylko ci „starzy” mieszkańcy, którzy znali język polski. Jesienią na dworzec wjeżdżały pociągi z repatriantami z Kresów Wschodnich. Miejscowa milicja i UBP rekrutowała swoich funkcjonariuszy głównie z terenu Zagłębia Dąbrowskiego. Wierni władzy ludowej młodzi, często słabo wykształceni komuniści nie budzili zaufania ani autochtonów, ani napływających Kresowiaków. Coraz głośniej było o przymusowych wysiedleniach i tropieniu wśród repatriantów członków AK.
Sprawa ukrytych w Raciborzu dokumentów premiera Bluma przez lata nie absorbowała uwagi historyków. Jej ślad w raciborskim oddziale Archiwum Państwowego to raptem siedem dokumentów w teczce nr 28 zespołu, datowanych na lata 1945-50, archiwaliów urzędu powiatowego. To jedna z teczek, które w PRL-u skrywano przed badaczami. Chaotycznie posegregowany materiał zawiera m.in. poufną korespondencję polskich władz w sprawie rabunków dokonywanych przez radzieckie komendantury.
Nieprecyzyjne dane
Nie wiemy, jakie dokładnie dane przekazali Francuzi do Warszawy, ale – patrząc na treść pisma do raciborskiego starosty – były one nieprecyzyjne. Rzeczywiście przy Leobschützer-Strasse, dziś ul. Głubczycka, znajduje się żydowski cmentarz. Założona w 1814 r. nekropolia w nienaruszonym stanie przetrwała wojnę. Nie było tam jednak żadnej synagogi. Ta znajdowała się bowiem przy ul. Szewskiej, w samym centrum Raciborza. Stała w 1945 r. zrujnowana od czasów Nocy Kryształowej.
Te wykluczające się dane utrudniły, zdaje się, pracę funkcjonariuszom UBP. Poszukiwana nie przyniosły rezultatu. 15 listopada starosta Grzeganek doniósł o tym swoim zwierzchnikom, podkreślając, że wsparto je wywiadem wśród ludności. 4 grudnia informował już jednak o sukcesie. „Donoszę - pisał - że poszukiwania w odnośnej sprawie trwały nadal, w wyniku których zostały znalezione pisma (akta) w języku francuskim, należące przypuszczalnie do b. Premiera Francji Leona Bluma. Akta te zostały zabezpieczone w Starostwie Powiatowym. Proszę o wydelegowanie odpowiedniej komisji, która zajęłaby się tą sprawą”. Nie wiemy, czy był to efekt trwającej od 15 listopada pracy operacyjnej, czy też czysty przypadek.
Informacja z Raciborza o odkryciu nie wywołała, zdaje się, szybkiej reakcji władz w Katowicach. Nie wysłano żadnej komisji. Dopiero 12 grudnia nakazano spakowanie znalezionych dokumentów do skrzyń i przesłanie ich do Katowic w terminie do 17 grudnia. Obieg poufnych dokumentów (taką klauzulę cały czas miała korespondencja w sprawie Bluma) musiał mocno szwankować, skoro 19 grudnia starosta Grzeganek ponaglał zwierzchników, prosząc o wytyczne co do dalszych działań. 22 grudnia ostatecznie skrzynie pojechały do Katowic. „Komunikuję do wiadomości, że (…) przesyła się przedmiotowe akta w skrzyni czarnej, opieczętowanej pieczęcią urzędową Starostwa przez specjalnego posłańca w asyście funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej za zwrotnym poświadczeniem odbioru” – brzmi tekst ostatniej korespondencji w sprawie Bluma.
Gdzie ukryto archiwalia
Zachowana korespondencja nie wzmiankuje o miejscu odkrycia spuścizny Bluma. Można jednak przypuszczać, że archiwalia ukryto na oddalonym od centrum Raciborza kirkucie, a nie w synagodze. Na skrytkę świetnie nadawały się okazałe grobowce bogatych rodzin żydowskich. Niemcy, zapewne słusznie, przypuszczali, że nikt niczego w nich nie będzie szukał. Operacja ukrycia musiała być przeprowadzona w ścisłej tajemnicy. Wypytywani przez UBP ludzie nic nie słyszeli o transporcie dokumentów.
Zagadką pozostaje treść dokumentów, na których tak bardzo zależało Francuzom. Leon Blum, polityk burzliwych czasów w dziejach Francji, zaliczany był to tzw. prominentnych więźniów Hitlera, uznawany przez rodaków za „winowajcę klęski”. Jego notatki z pewnością nie mogły się dostać w niepowołane ręce, tym bardziej, że zmarły w 1950 r. Blum był aktywny na politycznej scenie.
Jego archiwum dostało się do Raciborza wraz z około 2 milionami książek i innych archiwaliów z Francji, Belgii i Holandii. Przetransportowała i ukryła je tu w różnych miejscach grupa Alfreda Rosenberga, zajmująca się grabieżą dzieł sztuki. Wątek raciborski w swoich publikacjach poruszała ostatnio amerykańska badaczka, dr. Patricia Kennedy Grimsted, pisząc, że wiele z zabytków odnalezionych w Raciborzu trafiło do... ZSRR.
Grzegorz Wawoczny
Na zdjęciach dokument z AP Racibórza oraz Leon Blum
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany