Racibórz w czasie tatarskiego najazdu
W pamiętnym roku 1241 w wielkiem się ujrzał Racibórz niebezpieczeństwie. Było to w czasie tatarskiej zamieci, kiedy Batu-Chan, wnuk Dżengis - Chana, parł ku Zachodowi, zmógł Moskwę, zgniótł Ruś naddnieprzańską, zniszczył księstwo kijowskie, prowincyą tatarską je uczyniwszy. Ciężki to był czas dla Słowiańszczyzny. Polskę, niestety! sto lat przedtem Krzywousty pomiędzy czterech synów swoich podzielił a tem wielce osłabił.
Takim oto wstępem przedstawia się opis najazdu Tatarów na Racibórz w 1241 roku. Ów opis ukazał się po raz pierwszy w miesięczniku „ŚWIATŁO”, w numerze styczniowym z 1890 roku. W związku, że nie każdy dziś ma dostęp do tak zamierzchłych źródeł postanowiliśmy go przypomnieć. Zachowano oryginalną pisownię.
Nie było komu stanąć skutecznie w stronie Zachodu. Wieść, że Tatarzy już u Zawichostu (Zawichost, miasteczko nad Wisłą, w powiecie sandomierskim), zatrzęsła Krakowem. Najezdnicy wzięli niebawem Sandomierz. U Turska (Tursko Wielkie, wieś w powiecie sandomierskim) wita Gryff, wojewoda krakowski (Był pierwszym w rycerstwie polskiem, miewał dowództwo na wojnach a ztąd urząd jego był bardzo ważny. Za podziału Polski na księstwa było już więcej wojewodów. W końcu panowania Piastów byli wojewodowie już tylko doradcami królewskimi i urzędnikami sądowymi.) orężnie a śmiało przednią straż najezdników, odbija znaczną liczbę polskich jeńców, szczególniej młodych kobiet ze wszystkich stanów, ale niestety! podstępnie podsuniętym łupem bawiące się rycerstwo polskie gromi nieprzyjaciel; przynajmniej wyswobodzeni jeńcy pozostali wolnemi.
Hordę do Polski wyprawioną, wiódł Peta na Ilżę ku Krakowu; podkomendny zaś jego Kajdan zapędził się aż w Kujawy, Łęczyckie, Sieradzkie, strasznie ziemie te niszcząc i z ludzi ogałacając. Już w pierwszych dniach Stycznia 1241 r. dotarli Tatarzy aż do Górnoślązka. Straszną wieścią o zbliżających się najezdnikach pędzeni włościanie okoliczni chronią się za obronne mury Raciborza. Ledwo zdołano za uciekającymi pozawierać bramy. Tatarzy rozłożyli się około miasta i zamku oblężniczym obozem. Wszystkie wsie i miasta ku wschodowi leżały w ruinie. Poszły także z przedmieściami raciborskiemi wszystkie okoliczne osady z dymem.
Tatarzy koniecznie usiłują miasto spalić, ale Raciborzanie wraz z załogą zamku z wielkiem męztwem wszystkie odpierają szturmy i każdy nieprzyjaciela niweczą podstęp. Były to dni strasznej trwogi! Nawet nocną porą uderzali najezdnicy z wielką zaciętością; - przecież zawsze mężnie odparci i dobrze przerzedzeni do obozu wracać musieli.
Ale nie tyle przerażała oblężonych mongolska tłuszcza, co inny straszniejszy nieprzyjaciel – głód.
Z nagła zaskoczone i silnym pierścieniem objęte miasto, me zdołało się na nadzwyczajny ten przypadek w potrzebne zasoby żywności i broni zaopatrzyć; a pomocy i dowozu też się nie było można spodziewać, gdyż naonczas górnoślązką ziemią rządzący książę Mieczysław II bawił właśnie w Polsce (dokąd podążył niezawodnie w zamiarze porozumienia się, jak gdzie połączonemi polskiemi siły stawić czoło najeźdźcy), a brat jego Władysław swej (rudzkiej czyli wieluńskiej i kaliskiej) pilnował dzielnicy. Nie było więc komu narazie Górnoślązaków sprawić w hufce i powieść Raciborzowi ku pomocy.
Płacząc i ręce załamując, błąkały się zgłodniałe niewiasty i dzieci po ulicach oblężonego Raciborza; nocc zaś, jak pewna stara wspomina kronika, były najstraszniejsze, gdyż wtenczas wśród nocnego milczenia skargi i głośna rozpacz oblężonych tem boleśniej rozbrzmiewały.
Wtem, gdy utrapienie Raciborzan wskutek głodu i z powodu słusznej obawy wzmogło się do najwyższego stopnia, a było to 16 stycznia, zwijają Tatarzy z wielkim pośpiechem obóz, pozostawiają chorych i znaczną liczbę rozmaitych sprzętów i opuszczają obozowisko i okolicę, ku Krakowu, jakby trwogą pędzeni, uchodząc.
Jeszcze się nigdy Racibórz w takiej, jak wspomniano, nie znajdował trwodze i w tak rozpaczliwem położeniu, to też łatwo się domyślić radości, jaka napełniła po nagłem oddaleniu się Tatarów serca mieszczan, załogi zamku i tych, którzy tu schronienia szukali.
Następnie postanowiono dzień 16 stycznia corocznie jak najuroczyściej obchodzić dziękczynną procesyą, co się aż do naszych przechowało czasów.
Teraz jeszcze utrzymuje się wśród Raciborzan i ludu okolicznego podanie, że się św. Marceli, którego uroczystość właśnie na 16 stycznia przypada, Tatarom w obłokach pokazał i do ucieczki ich zmusił. Legenda ta dopiero od 200 lat jest znaną. Zapomnieli znać Raciborzanie, że to właśnie w uroczystość św. Marcelego oddalenie się Mongołów z pod murów miasta nastąpiło, i że z tej przyczyny każdego 16 stycznia dziękczynne odprawia się nabożeństwo, a nadzwyczajnych powodów ocalenia miasta w owym strasznym czasie szukając, z wdzięcznych serc o św. Marcelim podanie.
Niedługo przecież miała trwać radość i bezpieczeństwo Raciborzan. Już w marcu tego samego roku pojawił się tutaj ponownie silny oddział tatarski. Ale teraz książe górnoślązki Mieczysław II miał swoich pod ręką, z których część za miastem stała obozem, resztą poobsadzał zamki i warownych miast mury, a mosty popalił
Pod samem miastem nuż się poczną Tatarzy przez Odrę przeprawiać Jedni Szlązacy puszczali na nich strzały; inni ich oszczepami i dzidami do rzeki z brzegów strącali. Że jednak w wielu miejscach Tatarzy próbowali przeprawy przez Odrę, więc się też ich liczba niebawem na lewym brzegu znacznie wzmogła. Mimo to uderza na nich Mieczysław śmiało, załoga raciborska równocześnie robi wycieczkę, i tak wspólnemi siły porażają Górnoślązacy Tatarzyna i do ucieczki go zmuszają.
Po krwawej tej rozprawie pozostało podobno pod Raciborzem i w okolicy 471 trupów i niemało rannych nieprzyjaciół. Z ostatnich niektórzy osiedli na Ślązku.
Mieczysław II starał się następnie jak największą z zwycięstwa tego wyciągnąć korzyść i ścigał mężnie ku Krakowu uchodzących najezdników, i gdzie połączeni zamierzali z hufcami polskiemi walną stoczyć bitwę, by módz potem tem bezpieczniej dalej przeć ku zachodowi. I nasz książe zdołał tam dotąd z zastępem swych Górnoślązaków dotrzeć. Zamiar więc Mongołów znieść go, lub przynajmniej tak pod Raciborzem osłabić, by z pomocą Polakom pod Kraków pospieszyć nie mógł, nie udał się wcale.
Na dniu 18 marca 1241 r. przyszło do pamiętnej pod Chmielnikiem bitwy, która dla oręża polskiego nieszczęśliwie wypadła. Po tej przegranej pospiesza Mieczysław ubocznemi drogami na Górny Ślązk. I Tatarzy pod Petą i Kajdanem w tę stronę zmierzają. Książę dość silną załogę pozostawia w Raciborzu i zachęca mieszczan do mężnej obrony, sam zaś z głównym swym zastępem ku Dolnemu Szlązkowi pochód kieruje w celu połączenia się z Piastem wrocławskim, Henrykiem Pobożnym, synem św. Jadwigi, nad Wielkopolską także wtenczas panującym.
Tymczasem spalili Tatarzy Wiślicę, a po niej stolicę Małopolskę, t. j. Kraków, 24 marca. Tu tylko ocalał obronny, przy zamku krakowskim stojący kościół św. Jędrzeja, dokąd pewna część ludności się schroniła i gotowa była ponieść śmierć męczyńską a nie poddać się.
Bolesław Wstydliwy, król polski, ochotnie składa na wojsko nadworne prawdziwie królewski posag małżonki swojej, ale uchodzić musi po przegranej pod Chmielnikiem z matką i królową do Węgier, a następnie chroni się do Morawii z Belą, królem węgierskim, gdyż i ten pobity został przez samego Batu-Chana.
Pod Raciborzem łączą się – nie turbując miasta – Peta i Kajdan z pomocniczym zastępem, od Batu-Chana do nich wyprawionym. Już był natenczas Mieczysław w pochodzie ku Lignicy i raz po raz przednią straż za nim postępujących Tatarów wstrzymuje, to mosty i groble zrywając, to zasieki po lasach robiąc, ale dwakroć stotysiączna horda tatarska, jakoby rozhukana rzeka, lała się niepohamowanym biegiem coraz dalej a dalej. Spalili Wrocław.
„Trwoga, która wtedy sercami zawładnęła – wspomina historyk – nie była zaiste większą od niebezpieczeństwa, jakie całemu zagrażało Chrześciaństwu. Ludność czeska i niemiecka tłumami uciekała zewsząd do miast obronnych. Walono drzewa na zasieki w lasach, robiono przekopy w górach. Bez względu na stan i płeć brali się wszyscy do sypania okopów. Ale wtenczas opadały ręce najpotężniejszym mocarzom świata! Wszędzie nakazywano posty; dzień i noc stały dla ludu otwarte kościoły ku gotowaniu się na śmierć!”
I wśród strasznego nawiedzenia tego widzimy, jak sobie mężnie i śmiało Piastowie śląscy poczynają. Już się oparł pod Lignicą Henryk Pobożny i czeka na Tatarzyna. Z nimi stoją posiłki krzyżackie, rycerstwo poznańskie, sandomierskie, krakowskie, Mieczysław II z rycerstwem ziemi raciborskiej, opolskiej, cieszyńskiej, oświęcimskiej, siewierskiej i bytomskiej; są tam z reszty Szlązka zastępy zbrojne, między którymi liczny oddział górników Złotej Góry (Goldberga), a nadto wyborowy, choć nie zbyt liczny zastęp rycerstwa zachodniej Europy. Tu pod Lignicą miał hufiec Mieczysława, jakkolwiek zrazu walka korzystny dla chrześcian brała obrót, zbałamucony nieszczęsnem wołaniem: „uciekajcie!”, pierwszy podać tył nieprzyjacielowi, za czem poszło zamieszanie i popłoch ogólny, a następnie pamiętna klęska 9 kwietnia 1241 r. Niesłusznie staje się ztąd księciu opolskiemu zarzut, jakoby miał lekkomyślnie nie dotrzymać placu. Dał on przecież pod Raciborzem i pod Chmielnikiem z Górnoślązakami swymi dostateczny dowód męztwa i odwagi, pocóż go więc pod Lignicą posądzać o wręcz rzeczy przeciwne, zapominając, że tu siedmiu Mongołów szło na jednego chrześcianina! Zresztą być też może, iż zwykłym tatarskim fortelem, udając ucieczkę, wywabili najezdniczy Mieczysława z szyku bojowego ku pogoni i klęskę tem chrześciańskiemu wojsku, które mógło myśleć, że Górnoślązacy uchodzą, zgotowali.
Po wygranej pod Lignicą cofają się Tatarzy co tchu do Węgier, łączą z Batu-Chanem i wracają ku swym wschodnim koczowiskom.
Grzegorz Nowak
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany