Wielkanoc 1945 roku. Wspomnienia świadka
Razem z Elfi Holle próbuję ugasić pożar i ratować co się da, wyrzucając w gęstniejącym dymie różne przedmioty na podwórze. Później znajduję małą żółtą kaczkę z gliny, która jako podarunek trafiła do naszego domu - wspomina Herbert Hupka, świadek wydarzeń z 1945 roku. Rosjanie zajęli Racibórz w Wielką Sobotę 31 marca.
Jest Wielki Piątek 30 marca 1945 roku. Uciekające jednostki niemieckie wycofują się pod osłoną murów miejskich. Bomby zapalające rozrywają się z wielkim hukiem, trwa ostrzał artyleryjski. Siedzimy przykucnięci w piwnicy domu przy Victoriastrasse (obecnie ulica Tadeusza Kościuszki), wychodząc od czasu do czasu na zewnątrz, aby zorientować się w sytuacji. Podczas jednej z wizyt rozpoznawczych w naszym mieszkaniu, mieszczącym się w domu na sąsiedniej Parkstrasse (obecnie ul. Parkowa), pocisk granatnika uderza w piwnicę, w której jeszcze do niedawna przebywałem. Pocisk ciężko rani nie znanego mi z nazwiska sąsiada, który po kilku dniach umiera, a nam brak możliwości, aby sprawić mu godziwy pogrzeb. Granat zapewne trafiłby mnie, gdybym akurat nie wybrał się z "wizją lokalną" do własnego mieszkania. Wielki Piątek wieczorem - Rosjanie wkraczają od północy na przedmieścia Raciborza, wokół których od blisko dwóch miesięcy toczyły się ciężkie walki. Rankiem następnego dnia, a jest to 31 marca, jakaś siła wypycha mnie do pobliskiego parku, położonego wokół Gondelteich (obecnie park imienia Roth - miasta partnerskiego Raciborza). W celu ukojenia nerwów po całonocnym czuwaniu zabieram się, jak gdyby nigdy nic - dzisiaj brzmi to zupełnie niewiarygodnie - do zrywania krokusów. Dostrzegam pierwszego Rosjanina. Ten najwyraźniej mnie nie zauważył, ale już drugi pozbawia mnie niezwłocznie butów, a trzeci zegarka. Czołówka zdobywa miasto, wkraczające po niej oddziały zabierają się do plądrowania, gwałtów, wzniecania pożarów. Dzieje się to jednego dnia. Zajeżdżają ciężarówki., ładuje się na nie bieliznę, ubrania, meble, odbiorniki radiowe, krótko mówiąc - wszystko, co przedstawia jakąś wartość. Nocą brutalny łomot do drzwi, domaganie się kobiet. Sprowadza się je za dnia, nie kryjąc zwierzęcej pożądliwości. "Zastrzelcie, oplujcie mnie - tak krzyczy pięćdziesięcioletnia, wielokrotnie zgwałcona kobieta, powracająca do naszej wspólnoty mieszkaniowej, która zawiązała się z czystego przypadku w ostatnich dniach wojny. Elfi Holle, dotknięta chorobą Heinego-Medina, przed blisko dwudziestu pięciu laty moją towarzyszkę zabaw w przedszkolu, mogę uratować przed najgorszym, przedstawiając jako własną żonę. Później musi się całymi tygodniami ukrywać w chlewiku. Córka mojego chrzestnego, sądząc, że tam będzie najbezpieczniej, kryje się w klasztorze szarytek w Notburgaheim (obecnie dom starców "Notburga"). Niestety, schowek zostaje z całym okrucieństwem wykryty. Jeszcze 31 marca dwupiętrowy dom, w którym znajduje się nasze mieszkanie, doszczętnie płonie po podłożeniu ognia w piwnicy. Razem z Elfi Holle próbuję ugasić pożar i ratować co się da, wyrzucając w gęstniejącym dymie różne przedmioty na podwórze. Później znajduję małą żółtą kaczkę z gliny, która jako podarunek trafiła do naszego domu. Tkwi wśród zwęglowych papierów w szczątkach regałów, wypełnionego niegdyś po brzegi książkami. Ranię przy okazji brzuch, ale zabieram kaczkę jako ostatnią resztkę naszej własności. Mam ją do dziś. Stanowi dla mnie bolesne wspomnienie rodzinnego domu.
Fragment książki Herberta Hupki (1915-2006) pt. Niespokojne sumienie. Wspomnienie, wydanej nakładem oficyny Rytm oraz Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 2001
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany