Zmarło tu blisko trzy tysiące ludzi. Pytają, czy w pałacu straszy?
Dawni mieszkańcy wojnowickiego pałacu - wojnowicki pałac po wyporowadzeniu się szpitala. Trzynasty już odcinek pióra Zbigniewa Woźniaka, opisującego tym razem to, co działo się po 2001 r.
Po wyprowadzeniu się szpitala w 2001 roku, całe dwa lata budynek stał nieużytkowany i czekał na nowego właściciela. Przymierzali się do niego różni klienci, jak również i instytucje (nawet szkoła wyższa ostrzyła sobie na to miejsce zęby), ale ostatecznie, w wyniku negocjacji, pałac znalazł nabywcę w osobie raciborskiego przedsiębiorcy.
Oczywiście obiekt był pilnowany przez opłacanego przez Starostwo Powiatowe (będące jego właścicielem) dozorcę, ale tylko na jedną zmianę. Ktoś powie, że dobre i to, ale nie obyło się bez wyszabrowania armatury sanitarnej i wielu innych przedmiotów, ale generalnie nie doszło do jakiejś rażącej dewastacji. Przeciwnie – niektóre pomieszczenia wyglądały nadal tak, jakby w poniedziałek miał przyjść personel i podjąć normalną pracę. W takim np. gabinecie spirometrii, na biurku spoczywała dokumentacja medyczna (co prawda, wtedy nie było jeszcze RODO, ale tajemnica lekarska jak najbardziej), zdjęcia rentgenowskie, jakieś rejestry, pieczątki a nawet długopisy. Były też drabinki do ćwiczeń wysiłkowych.
W wielu miejscach składowano mnóstwo leków oraz środków medycznych i opatrunkowych. Stały też różne urządzenia, podświetlarki do zdjęć rentgenowskich, wagi, parawany itp. W salce do ćwiczeń były specjalistyczne materace, zaś w kapliczce - ołtarzyk, figurki, świeczniki i wmurowane tabernakulum. Zachowała się też księgozbiór biblioteki dla pacjentów oraz literatura fachowa dla lekarzy, łącznie z podręcznikiem do przeprowadzania sekcji zwłok.
Otwieranie kolejnych szaf przypominało nieco odkrywanie skarbów. Prawdziwym hitem okazało się otwarcie tych zabudowanych w ścianach na II piętrze (jakiś rok po nabyciu obiektu), w których były równiutko poukładane sterty czyściutkich, wymaglowanych prześcieradeł, poszew i poszewek oraz pidżam i szlafroków dla pacjentów (te pasiaste przyodziewki posłużyły niedługo potem jako przebrania na pierwszej, nieformalnej imprezie w przypałacowym plenerze). Były również stosy równiutko poukładanych koców i - na deser – kocyk elektryczny.
Mimo ciągłego braku pieniędzy w służbie zdrowia, nikt tego "majątku" nie chciał. No, może z wyjątkiem wielkiego, zajmującego całe specjalnie wybudowane dla niego pomieszczenie agregatu prądotwórczego, po który zgłoszono się po kilku latach (i tylko dlatego, że był on własnością Agencji Mienia Wojskowego). Natomiast wyposażenie kapliczki "poszło" na miejscową parafię i do pewnego zaprzyjaźnionego klasztoru.
W biurze na parterze pozostały szafy biurowe, a w nich segregatory z wszelaką dokumentacją dotyczącą obiektu i wszystkiego co się z tym wiązało. Od raportów o zapchanych rynnach, po protokoły padnięcia hodowanych tuczników, wnioski o remonty i środki niezbędne do wyposażenia. Dziesiątki segregatorów. Były też pożyteczne dokumenty, jak np. analiza możliwości nadbudowania III piętra na obiekcie, ale za to nie znalazły się żadne plany dot. wykonanej parę lat wcześniej instalacji wodno-kanalizacyjnej, czy elektrycznej. A te ostatnie, bardzo by się przydały, bo instalacje były mocno rozbudowane i pełne zawiłości.
Aby to wszystko rozgryźć i się z tym uporać, trzeba było sporo czasu, a żeby zagospodarować wszystkie pomieszczenia – ładnych paru lat. Ponieważ rozkład korytarzy i pomieszczeń jest zupełnie inny na każdej kondygnacji (łącznie z piwnicami, do których jest kilka wejść i nie z każdego z nich można dojść w każde miejsce), z początku nie zawsze udawało się dojść od razu do miejsca, które miałem na myśli. Za sukces sobie poczytuję, jak po pewnym czasie doszedłem do takiej wiedzy, że spacerując po parku i patrząc na budynek, potrafiłem bez trudu stwierdzić co znajduje się w pomieszczeniu za każdym ze 140 pałacowych okien, no i co i gdzie jest w piwnicach.
Ciekawostką jest, że choć żyjemy w XXI wieku, w ludziach zakorzenionych jest jeszcze wiele przesądów, czy wręcz zabobonów. Dość powiedzieć, że najczęściej zadawanym pytaniem dotyczącym pałacu było zawsze: czy tu straszy i czy w związku z tym nie boimy się w nim mieszkać. Zazwyczaj fakt ewentualnego straszenia ludzie łączą z jakąś niewierną Brunhildą, zamurowaną przez zazdrosnego męża, czy podstępnie zamordowanym rycerzem, ale w Wojnowicach takich historii nie było, bo też pałac pochodzi zaledwie z końca lat dwudziestych XIX stulecia.
Chodzi raczej o szpitalną przeszłość obiektu, w którym przez czterdzieści lat zmarło jakieś 2,5 do 3 tysięcy ludzi (wg relacji dawnego personelu, na ok. 100 pacjentów w tygodniu umierała jedna do dwóch osób, co pomnożone przez 52 tygodnie i 40 lat daje w przybliżeniu taką właśnie ich liczbę). To jednak nie wina jakiejś klątwy ciążącej na obiekcie, a prosty fakt, że do szpitali trafiają ludzie chorzy, więc i część z nich umiera.
Wracając do tematu - oczywiście, nic nie straszy i nie boimy się mieszkać, ale zdarzały się niekiedy dziwne i trudne do wyjaśnienia przypadki. Od czasu do czasu, z reguły nocą, spadał ze ściany jakiś obraz, choć zarówno hak, jak i ucho były nienaruszone, ale kto by się takimi drobiazgami przejmował. Raz tylko, w czasie nocnej imprezy plenerowej, mieliśmy wszyscy gęsią skórkę, kiedy pies (od stróża) dokładnie o północy zaczął wyć i z niepokojem spoglądał na pałac.
Na drugim miejscu wśród zadawanych pytań zwykle była kwestia czy znaleziony został jakiś skarb. Powiedzmy sobie szczerze, zaraz po wojnie miejscowi przeczesali dokładnie cały pałac. Opowiadano mi, że znaleziono pomieszczenie z zamurowanymi zastawami stołowymi a pod podłogą szopy kolekcję broni myśliwskiej. Z porcelaną rozprawiły się dzieciaki, które bawiły się rzucając naczyniami do celu albo robiły zawody, który talerz dalej się zakula.
Potem, cały rok, w pałacu rezydowali sowieccy żołnierze, którzy dysponowali przecież wykrywaczami min, czyli metalu. Przez powojenne dziesięciolecia różne ekipy remontowo-budowlane miały dość czasu na dokładne przejrzenie obiektu. Już za moich czasów zdarzyło się, że podczas robót remontowych odkryte zostały wnęki (np. w miejscach gdzie zamurowano otwór drzwiowy w grubej ścianie, ale tylko jedną warstwą cegieł po jednej i drugiej stronie), albo nawet i całe pomieszczenie pod schodami, ale skarbów jakoś nie było (no, chyba że zaliczyć do nich stare gumofilce czy zużyte ubrania robocze). Były natomiast otwory po nawiertach "badawczych" w różne strony.
Przy tej okazji należy sobie uświadomić, że rodzina von Banck, choć bogata, pieniądze i kosztowności najprawdopodobniej zabrała ze sobą wyjeżdżając w głąb Rzeszy, bo te przecież mogły się zmieścić w jednym kuferku. Natomiast majątek ruchomy rozgrabili okoliczni mieszkańcy jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej. O prawdziwym (w domyśle, wielkim) skarbie można by mówić, gdyby pod koniec wojny SS ukryły w piwnicach pałacu zrabowane złoto czy dzieła sztuki, ale nic nie wskazuje na to by taki scenariusz mógł mieć miejsce. Do tego raczej nadają się tajemnicze, przepaściste, wielopoziomowe i trudne do zbadania podziemia w starych zamczyskach. Skoro jednak uporczywie wypytywano mnie o ten znaleziony skarb, to w roku 2012 uchyliłem rąbka tajemnicy i ujawniłem że znalazłem skarb… w osobie świeżo poślubionej żony.
Rozmowy o strachach i skarbach były sympatycznym dodatkiem w całej tej historii, ale rzeczywistość była taka, że trzeba było na poważnie zająć się remontem obiektu, wymianą okien, instalacji, gipsowaniem ścian, odtworzeniem sztukaterii, naprawą lub wymianą podłóg, malowaniem i tapetowaniem ścian, a nade wszystko również wyposażeniem wnętrz. Osobną epopeję można by napisać o przywracaniu charakteru pałacowego parkowi, poprzez wywiezienie gruzu, śmieci, butelek, wykarczowanie zbędnych samosiewek i chaszczów, odmłodzenie drzewostanu, czy urządzenie nowych aranżacji i nasadzeń...
Fot. 1. Malowidło ścienne w szpitalnej świetlicy, z motywami raciborskimi
Fot. 2. Sala na parterze, była przebieralnia i biblioteka szpitalna
Fot. 3. Pozostałości po "poszukiwaczach skarbów"
Fot. 4. Oględziny miejsca dewastacji
Fot. 5. Zejście do piwnic
opr. Zbigniew Woźniak
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany