Wiatraki 2008: Magia, duchy i poszukiwanie mocy
Przebita skóra, przez która przechodzą kołeczki. Nacięcie po obu stronach pleców i piersi wojownika. Czasem od nadgarstków aż po barki. Krew tocząca się z ran ofiarowana Wielkiemu Duchowi. To część ceremonii Tańca Słońca, w której Edi już po raz czwarty brał udział.
W taką pierwszą magiczną podróż, a w zasadzie w Wyprawę na drugą stronę lustra zabrała raciborską publiczność kultowa postać polskiego globtrotteringu - Edi Pyrek. Podróżuje z żoną Asią od 20 lat. Jak sami mówią, podróże stały się dla nich sposobem na życie. W zasadzie ich życie stało się jedną wielką podróżą po świecie. Edi, prócz opowiadania fascynujących historii związanych ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, uświadamiał, że podróżowanie to nie tyle sprawa geografii, ale stan umysłu. Pokazywał, jakie pokłady możliwości drzemią w każdym z nas. To my decydujemy o tym, jak wyglądać ma nasze życie. Każdy jest kowalem i panem swego losu, a podróże wyzwalają w nas niesamowite emocje. Człowiek płynie, marzenia i pragnienia stają się rzeczywistością. Tak też było i w Jego przypadku. 3 miesięczna podróż po USA. Brak pieniędzy, aparatu, laptopa, sprzętu, w zasadzie wszystkiego. Kompletnie nic. Ale były marzenie i pragnienia. I nagle było wszystko. Znalazły się bilety lotnicze, aparat, laptop i wszystko inne, co do podróży wydawało się niezbędne.
Dzięki pomocy wielu ludzi, przyjaciół poznanych w drodze, Asia i Edi przeżyli niesamowita wyprawę. Nowy Jork, Woodstock, Wodospad Niagara, San Francisco, Hollywood, Los Angeles i wiele innych ciekawych miejsc zachwyciło podróżników z Polski. Fragmentem ich podróży, nad którym warto się zatrzymać dłużej, jest jeden z najświętszych obrzędów Indian Ameryki Północnej. Mowa o ceremonii Tańca Słońca. Asia i Edi włączyli się do rytualnego kręgu Indian, zostali uczniami Czarnych Stóp z Blood Reserve. On już po raz czwarty, Ona po raz trzeci w tym roku wykonała taniec wokół świętego Drzewa.
Głównym celem uroczystości jest duchowe i cielesne oczyszczenie poprzez torturowanie własnego ciała. Ma to głębszy sens, niż tylko sprawianie sobie niewyobrażalnego bólu. Taniec pozwala na pochylenie czoła siłom najwyższym. To taniec umierającego i na nowo rodzącego się słońca. Taniec, w którym siła męskości na nowo się odradza.
Rytuał trwa 4 dni. Tyle czasu zajmuje przygotowanie ceremonii. Tancerze, na planie koła z drewnianych bali, budują obóz. Następnie należy zebrać szałwie. To nią okadza się uczestników tańca. Ostatniego dnia ścina się drzewo. Tancerze zbliżają się do niego przy dźwiękach bębnów i śpiewach. Pierwszego, symbolicznego ścięcia dokonują dziewice, następnie mężczyźni. W tym czasie kobiety rozkładają chusty w miejscu, gdzie ścięte drzewo ma spaść. Tradycja mówi, że nie może dotknąć ziemi. Następnie zostaje przeniesione do obozu. Na gałęziach przywieszane są czerwone zawiniątka z tytoniem (symbol modlitw za świat) oraz 4 flagi, które wyznaczają strony świata. Kiedy drzewo na nowo wrośnie w ziemię i wyznaczy centrum świata, czterodniowa ceremonia Tańca Słońca może się rozpocząć. Drzewo ma połączyć człowieka z Wielkim Duchem. Aby doświadczyć łask, należy cierpieć.
Przez 4 dni uczestnicy rytuału nacinają swoje skóry i przywiązują się do pnia. Tak spędzają cały swój czas. Jedyną możliwością wyjścia z kręgu jest skorzystania z sauny (szałas pary). To także jeden z nieodłącznych elementów ceremonii. Otoczeni gorącymi kamieniami, w piekielnie wysokiej temperaturze, Indianie oczyszczają się nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim duchowo. Szałas staje się miejscem połączenia wszystkich żywiołów: wody, ognia, ziemi i powietrza. Jednak najbardziej brutalnym momentem całej ceremonii jest skaryfikacja polegająca na nacinaniu skóry i wbijaniu w mięśnie drewnianych kołków. Do kołków przywiązuje się liny, którymi wojownik połączony jest z drzewem. Ostatniego dnia wybiera się konkretną osobę, która wyciąga z ciała drewniane kołeczki. Podczas ceremonii obowiązuje ścisły post. Tańczący nie mogą jeść i pić wody. Sami muszą walczyć z własnym pragnieniem. Sposoby są różne. Łapanie deszczówki, zlizywanie rosy, własny mocz… W końcu nadchodzi Dzień Bizona, kiedy to tańczący mogą otrzymać niewielka ilość zaparzonej szałwii w zamian za zdecydowanie się na bolesny rytuał „ciągnięcia czaszek”. Polega na wyrywaniu z pleców wbitych tego dnia kołków. Używa się do tego sześciu czaszek, które wyrywają je z mięśni łopatkowych tańczącego.
Każdy z uczestników ceremonii ofiaruje swoje ciało, ból, cierpienie w konkretnej intencji. Pochłonięty modlitwą, nie myśli o głodzie i pragnieniu, wierzy, że ta będzie wysłuchana. Ostatniego dnia następuje zerwanie więzi z Drzewem. Mężczyźni odskakujący od Drzewa, pękająca skóra na piersiach. Edi, jak sam mówi, czuł napięcie, ból i ogromną radość. Gdy zakończył swój pierwszy Taniec Słońca Szaman nadal mu indiańskie imię i od tego czasu Edi należy do plemienia Czarnych Stóp. Rok później i Asia została plemienna córką.
To historia trudna do uwierzenia. Zmasakrowane ciało, nie dający się opisać ból. Ogromne cierpienie. A w środku skupienie, panowanie nad własnym ciałem i duchem. Walka z własnymi słabościami. W końcu radość z oczyszczenia i narodzenia się na nowo.
Magda Kolowca
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany